31 marca 2014

DeBa Bio Vital: Nourishing Shampoo (szampon odżywczo-rewitalizujący)

Ostatnio skrupulatnie spisując kosmetyki, które sięgnęły dna uświadomiłam sobie jak dużo szamponów zużywam. W ciągu 2 miesięcy są to około 3 sztuki, dlatego postanowiłam dziś zrecenzować ten, bo niedługo nie wyrobię z recenzjami szamponów, które się skończyły albo niedługo skończą:D 



Szampon nawilżający DeBa dla włosów suchych, zniszczonych oraz farbowanych okazał się całkiem przeciętnym szamponem, ale niczego złego zarzucić mu nie mogę. 

400 ml opakowanie jest nieprzeźroczyste i nawet pod światło nie widać ile jeszcze zostało szamponu, ale do tego przywyknęłam chociażby dzięki szamponom Love2Mix, ale jego dużą wadą było to, że ten otwór otwierał się tylko minimalnie. Wydobycie szamponu sprawiało trochę problemów. 

Zapach jest przepiękny, orzeźwiający i cytrusowy. To chyba największa zaleta tego szamponu. Konsystencja miał żelową.


Jeśli chodzi o samo działanie to producent określił go jako "odżywczo-rewitalizujący" rzut oka na skład powoduje, że nie możemy liczyć na nic szczególnego w tym względzie. Oliwa z oliwek oraz ekstrakt z aloesu są dopiero po zapachu, co oznacza, że jest ich mniej niż 1%, na drugim miejscu SLES. Oczywiście po zużyciu całej butelki jestem pewna, że obiecanych efektów dopatrzeć się nie można. Czy z kolei działa w drugą stronę, czyli wysusza? Nie mogę niestety tego stwierdzić, bo szamponów ze SLES staram się nie używać częściej niż raz w tygodniu. Aczkolwiek nie plącze włosów, nie miałam najmniejszych problemów z rozczesaniem ich. Pienił się słabo, ale jestem do tego przyzwyczajona, także nie skreśliłam go przez to. Był dość wydajny- myślę, że mniej więcej wystarczył mi na kilkanaście użyć. Szamponem stricte oczyszczającym nie mógł być, ponieważ zawierał Polyquaternium-10, czyli oblepiacz.

Skład: 


Kupiłam go w październiku w Biedronce za 5,99.

Poza zapachem nie uwiódł mnie niczym specjalnym, myślę, że ponownie nie skusiłabym się na niego- głównie z powodu składu. 

Miałyście jakiś kosmetyk marki DeBa?:)

29 marca 2014

Masło kakaowe z Fitomed

Dziś recenzja produktu, którego byłam od dawna niezmiernie ciekawa, czyli masła kakaowego marki Fitomed. Zarówno jego zapachu, tego jak sprawdzi się, jako nawilżacz mojej skóry oraz przede wszystkim czy polubią go moje włosy. 
 
 

Producent: "Masło kakaowe wytwarzane jest z nasion kakaowca. Ziarno kakaowe zawiera ok. 53% tłuszczu. Dobrej jakości masło kakaowe jest lekko kremowe, topi się w zetknięciu ze skorą, ale jej nie tłuści. Od wieków uważane jes za jeden z najlepszych środków kosmetycznych. Świetnie zmiękcza skórę i chroni ją przed wysuszeniem. Może być używane zarówno bez dodatków, jak i zmieszane z innymi składnikami. Ze względu na swą wyjątkową zgodność z naskórkiem dodaje się go do kosmetyków dla dzieci i alergików. Masło kakaowe wymieszane z dobrym olejem kosmetycznym i niewielkim dodatkiem wosku daje bardzo dobre rezultaty w profilaktyce atopowego zapalenia skóry i w pielęgnacji bardzo suchej i łuszczącej się skóry."
 
Opakowanie jest proste, są zawarte na nim najpotrzebniejsze informacje, nie mam mu nic do zarzucenia. Produktu ma 58 g i jest w formie bryłek o różnej wielkości, co akurat bardzo mnie cieszy, bo mogłam sobie wybrać te mniejsze do wcierania je bezpośrednio w skórę np. na nogach czy ramionach i były one zdecydowanie bardziej poręczne :)
 
Zapach ma delikatny, pachnie jak prawdziwe kakao. Długo po jego użyciu jest wyczuwalny na skórze. 
 
 
 
Jeśli chodzi o samo działanie na skórze to gdy miałam trochę więcej czasu rozpuszczałam sobie to masło w dłoniach i powoli się topiło pod wpływem ciepła, gdy jednak zależało mi na szybszym efekcie kładłam je na szklanym spodku na dopiero co zalanej herbacie i w ten sposób uzyskiwałam postać płynną. Spodziewałam się, że będzie bardzo tłuste i trudno będzie się wchłaniało, a jednak miło się zaskoczyłam, bo nie jest takie, w ciągu 10 minut wchłania się całkowicie w skórę. Świetnie nawilża, spokojnie mogłam sobie odpuścić balsamowanie na kilka dni. Nawet taka średnia kostka wystarczyła mi na posmarowanie obu nóg i ramion. Nie mieszałam tego masła z balsamem, ponieważ chciałam się delektować jego zapachem i w pełni korzystać z jego właściwości. 
 
 

Niestety na włosach nie spisał się już tak dobrze. Moim faworytem jest masło shea, myślałam, że może masło kakaowe będzie działało na nie podobnie, niestety nie:( Nie zauważyłam nic szczególnego po jego zastosowaniu, nie były one ani bardziej miękkie, ani błyszczące. Ale też w żadnym wypadku nie zaszkodziło, włosy nie puszyły się, ani też nie były bardziej obciążone. Nie miałam problemu ze zmyciem go z włosów. Aplikowałam go uprzednio roztapiając bryłkę na szklanym spodku. Nie robiłam żadnych wodnych kąpieli, ponieważ nie jestem fanką tego sposobu (nie przemawia do mnie np. piętnastokrotne zamienianie całego produktu w ciecz), zawsze wylewam potrzebną mi ilość oleju czy tak jak tutaj kawałek masła na spodek. Mam włosy na ten moment już chyba niskoporowate, może na o innej porowatości sprawdziłyby się lepiej :)

Cena: 10 zł.

Miałyście to masło? A może jakieś inne?:)

26 marca 2014

Kobo lakier Lilac nr 41 i kolejne nowości Essence

Takiego odcienia jak Lilac marki Kobo szukałam już długo, więc bez zastanowienia trafił do mojego koszyka. Bardzo chciałam mieć jakiś błękitny lakier, ale bardziej pastelowy, zgaszony. 


 Niemniej jednak malowanie nim było ciężkie- myślę, że gdybym od niego zaczęła przygodę z lakierami Kobo na tym jednym egzemplarzu by się skończyło, tak odbiega od innych z tej marki.


Musiałam pomalować paznokcie aż trzema warstwami... Pierwsza była praktycznie niewidoczna, druga jeszcze też nie była wystarczająca, konieczna była trzecia. Sam lakier jest gęsty i glutowaty, co w konsekwencji przełożyło się na trudność w malowaniu, bo ciężko było nim operować i pokrywał płytkę paznokcia dość nierówno. Schnięcie też było katorgą- trwało to godzinę... Szybko wyschła tylko pierwsza warstwa, kolejne dwie niestety nie. 

Trwałość: 3 dni.



Lakier jest przepiękny, w związku z tym zastanawiam się w końcu nad zakupem Insta-dri Sally Hansen:) 


Chciałam jeszcze pokazać kolejne nowości z Essence, po prosu nie mogłam się powstrzymać :) 


1) Lakier Hello Rosy nr 182, 6,99
2) 3 kredki żelowe wodoodporne: blue lagoon, urban jungle, around midnight, 9,99
3)  Big bright eyes jumbo pencil nr 02 highlight it...pearly, 8,99


Od lewej: żelowe around midnight, urban jungle, blue lagoon i kredka 02 highlight it...pearly.

Kredki żelowe i kredka rozświetlająca znajdują się w 2 szafie Essence, która jest tylko w niektórych Naturach (Hebe jej niestety nie posiadają), lakier jest z 1 szafy podstawowej.

23 marca 2014

Fitomed: płyn lawendowy do cery zmęczonej odświeżająco- aktywujący

Moim poprzednim płynem do twarzy marki Fitomed był płyn różany, który recenzowałam tutaj, w komentarzach pytałyście mnie czy nie ma innych wariantów, ponieważ nie do końca przemawia do Was zapach róży :) Bardzo chciałam przetestować wówczas lawendowy, ponieważ byłam ciekawa czy sprawdzi się u mnie równie dobrze co i płyn różany, okazuje się, że tak- jest równie genialny:) 

Do wyboru jest jeszcze płyn oczarowy o zapachu kwiatu pomarańczy, który jest przeznaczony do cery tłustej i mieszanej.  



Producent: "Głównym składnikiem płynu jest woda lawendowa oraz olejek lotny. W stosowaniu zewnętrznym poprawiają one ukrwienie i zaróżowienie skóry. Płyn doskonale odświeża i poprawia napięcie naskórka oraz nadaje zdrowy połysk. 
Sposób użycia: zamknąć oczy, rozpylić płyn na twarzy. Zostawić do wchłonięcia lub osuszyć chusteczką. Szczególnie polecamy rano. Można stosować do odświeżenia makijażu. Produkt o charakterze naturalnym. Dopuszcza się wytrącanie osadu i wahanie koloru. Chronić przed słońcem".

Przeźroczyste opakowanie o pojemności 200 ml z wygodnym sprayem, który się nie zacina. Ja mimo wszystko z niego raczej nie korzystam, pomimo, że równomiernie i w wystarczającej ilości rozpyla płyn na twarz.

Zapach jest ogromnym atutem tego płynu- pachnie jak ziołowe cukierki! Ma harmonijną nutę słodyczy i  ziołowej lawendy, całkowicie się nie spodziewałam tak ładnego zapachu :)

Podobnie jak płyn różany stosowałam go jako tonik, nie psikałam nim bezpośrednio na twarz tylko odkręcałam go i wylewałam odrobinę na wacik. Stosuję go od dłuższego czasu dwa razy dziennie, rano przed nałożeniem makijażu i wieczorem po jego zmyciu. Stosowałam go także w ciągu dnia, gdy się nie malowałam, przed nałożeniem kremu. Skóra po nim jest gładka, nigdy nie czułam po jego użyciu ściągnięcia skóry, nie uczulił mnie i nie zapchał.



Skład:

"Składniki naturalne: aromatyczna woda lawendowa (20%), olejek lawendowy, miód wielokwiatowy, ocet owocowy, nalewka z kwiatu lawendy."

Jest bardzo wydajny, mimo tego, że używam go już od miesiąca ubyło mi go dopiero 1/3.

Na pewno zagości na stałe w moich zasobach kosmetycznych :)

Fakt, iż otrzymałam go w ramach współpracy z marką Fitomed nie miał wpływu na moją opinię.

22 marca 2014

Nowe lakiery Avon: Wandering Rose i Cultured Purple

Avon wprowadził dwa nowe lakiery, typowo wiosenne i namiętnie ostatnio nimi na zmianę malowałam paznokcie :) Byłam bardzo mile zaskoczona tym, że nie odbiegały one zbytnio od zdjęcia w katalogu.



Wandering Rose:

To cukierkowy róż. Ma średnio gęstą konsystencję (na pewno nie jest tak gęsty jak pozostałe lakiery Avonu), nie zostawia smug i prześwitów, szybko wysycha. Wytrzymał na moim paznokciach 4 dni :) 





Cultured Purple:

To fioletowy z domieszką niebieskiego. Dziewczyny w pracy jak zobaczyły ten lakier na moich paznokciach stwierdziły, że spodziewały się, że jednak będzie bardziej niebieski, też właśnie się spodziewałam wyraźniejszych tonów niebieskiego w nim, ale i tak uważam, że jest uroczy :)
Właściwości ma takie same jak Wandering Rose, generalnie bezproblemowo się z nim współpracowało. Tylko trwałość miał odrobinę krótszą, bo odpryskiwać mi zaczął po 3 dniach. 



Który podoba się Wam bardziej?:)

19 marca 2014

Yves Rocher: dwufazowy płyn do demakijażu oczu Pur Bleuet z wodą z bławatka

Płyn do demakijażu oczu z Yves Rocher Pur Bleuet dostałam w styczniu do zakupów za 1 grosz. Generalnie był to chyba najtrafniejszy gratis w moim życiu, ponieważ bez tego płynu nie wyobrażam już sobie demakijażu oczu- stał się moim absolutnym numerem 1:)


Producent: "Dwufazowy płyn do demakijażu oczu z wyciągiem z bławatka to skuteczny kosmetyk, który dokładnie usuwa z oczu nawet wodoodporny makijaż. Kosmetyk nie wymaga spłukiwania. Przed użyciem produktu, należy wstrząsnąć butelką, by obie formuły płynu się wymieszały. Kosmetyk był testowany pod kontrolą okulistyczną."

Opakowanie o pojemności 125 ml jest przeźroczyste z prostą szatą graficzną. Dokładnie widać jak te dwie warstwy łączą się w jedną, notabene można w spokoju zrobić demakijaż oczu i nie trzeba w kółko nim wstrząsać jak już mi się to zdarzało w przypadku innych dwufazówek. 

Jest bezzapachowy


Jestem oczarowana jego działaniem, ponieważ nigdy nie podrażnił mi oczu. Wiele razy dostał mi się do oka i kompletnie nic złego się nie działo, nawet mnie minimalnie nie zapiekły, nigdy nie zaszły też mgłą. Oprócz tego bardzo dobrze zmywa, nawet makijaż wodoodporny. Wiem, że wiele osób nie lubi dwufazówek ze względu na tłustą warstwę jaką zostawiają, ten płyn nie zostawia jej w ogóle :) 

Jedynym minusem jest dla mnie to, że jest on troszkę mało wydajny.

Skład:



Cena regularna: 24 zł, ale często występuje w cenie ok. 16 zł.

16 marca 2014

Haul: nowości wiosenne Catrice i Essence oraz lakierowe Kobo i Sensique + ogromna niespodzianka od Skarbów Syberii

Mam w końcu swoje upragnione nowości wiosenne z Catrice i Essence, a nachodziłam się za nimi przez ostatnie 3 tygodnie i dopiero je zastałam parę dni temu ku mojej ogromnej radości :)

Jeśli chodzi o Catrice to były tylko 2 Eyebrow Lifter, które już były dość zmacane, ale wzięłam ten mniej zdewastowany, a na następny dzień nie było już żadnego.


  • Lakier Kobo LILAC nr 41, 9,99
  • Catrice Eyebrow Lifter 010 Lift Me Up, Scotty!, 13,99
  • Paletka Essence All About Candies, 15,49
  • Kredki Long Lasting: 100 Pearly Bird, 090 Petrol And The Wolf, każda po 9,99
  • Kredka Kohl Kajal: 170 Blues Willis (jeszcze strasznie mnie kusi miętowa 180 Too Cool For Pool), 8,49


Nowości Essence nie są ciągle wstawione do szafy u mnie, o tę paletkę pytałam kierowniczkę i przyniosła mi ją z zaplecza.


Od góry swatche Catrice: 100 Pearly Bird, 170 Blues Willis, 090 Petrol And The Wolf i Eyebrow Lifter.

Nowe lakiery Kobo: 

źródło: fanpage Kobo

Od góry: 
- 42 FORGET ME NOT
- 41 LILAC 
- 40 ORCHID
- 39 CHERRY FLOWER
- 38 DAILYLILY
- 37 ANEMONE

Z wyżej wymienionych podoba mi się jeszcze Orchid i Forget Me Not, ale raczej poczekam na promocję :)


źródło: fanpage Sensique

Nowości Sensique: 
- 186 Lying on the Grass
- 185 Look at the Sky 
- 184 Mint Mist 
- 183 Touch of the Sun 
- 182 Sunshine in the trees 
- 180 Wild Strawberry Dreams 
- 179 Violet Lea 

Na zdjęciu brakuje jeszcze: 181 Flowery Meadow (jasny koral)

Szczerze mówiąc wydają mi się nieoryginalne te kolory ("ale to już było") z wyjątkiem tej zieleni, ale ona nie do końca mi się podoba. Stałam przy tych lakierach z 10 minut i doszłam do wniosku, że 179 Violet Lea jest odpowiednikiem Blueberry cookies, a Wild Strawberry Dreams wygląda jak nr 167, o których pisałam tutaj.


A na koniec kilka kosmetyków, które dostałam od Skarbów Syberii:) W tytule napisałam, iż była to ogromna niespodzianka, ponieważ złożyłam zamówienie podczas darmowej dostawy powyżej 60 zł. Kupiłam kilka szamponów Love2Mix, bo mi się powoli kończą i upragnioną maskę z efektem laminowania oraz balsam do włosów Natura Siberica. Pani Julia napisała do mnie, że dołożono mi kilka kosmetyków, które są nowością w sklepie i oto one: 


nie spodziewałam się tak ogromniej ilości kosmetyków:)) 

1) Bania Agafii Intensywna 20-minutowa maska-kompres do włosów, LINK
2) Balsam do włosów suchych i zniszczonych z organicznym masłem shea Planeta Organica, LINK
3) Szampon do włosów suchych i zniszczonych z organicznym masłem shea Planeta Organica, LINK
4) Fito Krem na noc do cery suchej i wrażliwej, LINK
5) Fito Krem na dzień do cery suchej i wrażliwej, LINK
6) Fito Krem na dzień do skóry normalnej i mieszanej, LINK
7) Fito Krem na noc do skóry normalnej i mieszanej, LINK

Kremy mają kapitalne składy, już zaczęłam używać tych dwóch z serii do skóry suchej i wrażliwej :)

Coś Was szczególnie zainteresowało?:)

15 marca 2014

Kolastyna Refresh: Płyn micelarny do cery suchej i wrażliwej

Jak tylko zobaczyłam płyn Kolastyna Refresh w jednej z gazetek styczniowych Rossmanna w cenie promocyjnej 6,49 zł stwierdziłam, że muszę go mieć, dlatego, że jest przeznaczony do cery takiej jak moja, czyli suchej i wrażliwej. Po odszukaniu składu w internecie tylko się utwierdziłam w tym, że może to być coś co u mnie się sprawdzi.


Producent: "Płyn micelarny przeznaczony do demakijażu twarzy, oczu i ust, polecany dla osób z cerą suchą i wrażliwą. Wykorzystuje technologię micelarną, pozwalającą na dokładne oczyszczenie skóry, bez naruszenia jej naturalnej bariery ochronnej. Micele, składające się z grup hydrofilowych i lipofilowych, w kontakcie ze skórą usuwają z jej powierzchni sebum, kurz i inne zanieczyszczenia, a także makijaż, w tym wodoodporny. Formuła płynu zawiera organiczną wodę z piwonii działającą kojąco, Hydroviton zapewniający skórze nawilżenie i miękkość, Alpantha Complex oraz olej migdałowy o właściwościach łagodzących, wygładzających i zmiękczających, a także minerały (magnez, miedź, cynk) oraz Collasten Complex (unikalne połączenie kolagenu, elastyny i glikogenu) usprawniające metabolizm i proces dotlenienia komórek skóry."

Do opakowania z pewnością nie mogłabym się przyczepić, bo jest ładne i ma odpowiedni otwór- ani za duży ani za mały, ale zauważyłam, że leje się dość mocno z niego, jeśli tylko położy się go na leżąco. Leje się z niego spod nakrętki, dlatego podczas robienia zdjęć zdążyło mi się z niego sporo ulać... Gdy go używam też trochę cieknie, ale nie na tyle by było do denerwujące. Nie wiem czy trafiłam na wadliwy egzemplarz czy też one wszystkie tak mają... 



Zapach jest niestety całkiem nie w moim stylu, mocny i kwiatowy. Trochę drażni mnie, ale na szczęście nie utrzymuje się na skórze. 

 Działanie: Generalnie dobrze zmywa makijaż z twarzy, ale za to z makijażem oczu sobie nie radzi (z tuszem szczególnie) i trochę je podrażnia, dlatego obecnie używam dwufazówki z Yves Rocher. Ciężko jest mi go ocenić, bo jest trochę dziwny... Używając go przez 3 tygodnie zauważyłam, że ok. 3 razy zapiekła mnie po nim twarz, dzieje się to w różnych odstępach czasu i nie wiem czy jest to spowodowane. Niemniej jednak nie zapchał mnie i nie spowodował, że cera się pogorszyła. Na pewno nie nawilża tak jak to robił płyn micelarny z AA- pomimo kilku składników nawilżających w składzie. Ust nim nie zmywałam i w sumie obawiałabym się to zrobić. 
Jak zmywałam z nadgarstka swatche cieni, które robiłam do ostatniego posta o bazie Ingrid to skóra była po nim zaczerwieniona...


Skład



6,49 w promocji, 10,99 w cenie regularnej w Rossmannie/200 ml.

13 marca 2014

Baza pod cienie Ingrid

Być może nie będę do końca obiektywna w tej recenzji, ponieważ to jest moja pierwsza baza pod cienie i nie mam żadnego porównania z innymi:) Używam jej od 3,5 miesiąca także chyba czas ją zrecenzować :) 


Opakowanie ma jak na bazę ma dość dużą średnicę i bez problemu się ją wydobywa (jedyną przeszkodą z czasem stają się tylko zapuszczane paznokcie:D). Widzę dużą różnicę np. w porównaniu do bazy z Avonu, której średnica na oko się wydaje dwa razy mniejsza.

Bardzo podoba mi się jej kolor, który jest po prostu cielisty i nie odznacza się. Widziałam już mnóstwo recenzji bazy z Essenca i przeraża mnie jej żółty kolor, także tutaj Ingid wyróżnia się na plus. Jest bardzo wydajna, ubyło mi jej około połowa w tym czasie.


Gdy zaczęłam jej używać w grudniu była bardzo tępa. Zauważyłam, ze zachowuje się różnie w zależności od temperatury otoczenia. Właśnie w grudniu i styczniu musiałam zrobić kilka kółek palcem w niej żeby pod wpływem ciepła zrobiła się bardziej plastyczna. Wtedy też naprawdę ciężko było rozcierać na niej jakiekolwiek cienie. Znacznie lepiej zaczęło mi się jej używać już w lutym, bo nie musiałam się męczyć z grzebaniem w niej, bo od razu można było ją nabierać. Zauważyłam też po tym jak w połowie lutego zrobiłam sobie hennę na rzęsy, że gdy nałożyłam bazę niestarannie i została mi trochę na rzęsach to prawie niemożliwe było jej usunięcie bez jakiegoś micela. Wcześniej mając bardzo jasne rzęsy nie zauważałam tego i przyczyniała się do sklejania rzęs przy malowaniu ich tuszem. 



Rzecz najważniejsza to fakt, że przedłuża działanie cieni. Jak nałożę ją o 6 rano tak jeszcze o 21 cienie trzymają się bez zarzutu :) Ładnie podbija kolor cieni, np. jasne cienie z drobinkami czasem na oku wyglądają tak, że bez bazy widoczne są same drobinki, a tu faktycznie go podbija i ładnie komponuje się kolor z tymi drobinkami. 

U góry bez bazy, na dole z.

Cena: w mojej osiedlowej drogerii 9,90. 

Na pewno jeszcze kiedyś ją kupię, ale jednak latem :)

11 marca 2014

Lekki krem rokitnikowy Sylveco

Dziś recenzja lekkiego kremu rokitnikowego od Sylveco, do napisania której zbierałam się już od bardzo dawna, a to z powodu mocno mieszanych uczuć odnośnie niego. Na początku recenzji zaznaczę, że jestem posiadaczką suchej i wrażliwej skóry.


Producent:"Skóra zmęczona, szara i ziemista, pozbawiona blasku lub przesuszona, z pierwszymi oznakami starzenia, wymaga wzmocnienia i rewitalizacji. Lekki krem rokitnikowy, z bogatym w substancje odżywcze olejem z owoców rokitnika, zapewni skórze prawdziwy zastrzyk witamin, wyrówna koloryt i przywróci blask."


Zapach: pachnie dokładnie jak olej palmowy, jeśli ktoś miał z nim do czynienia będzie wiedział o jakiej specyficznej olejowej woni piszę :)

Opakowanie bardzo higieniczne, ponieważ posiada pompkę, ale niestety nawet pod światło nie potrafię obadać ile tego kremu mi zostało:D Ma piękną grafikę, ostatnio w takich prostych białych opakowaniach z motywem roślin jestem zakochana :)


Swoją przygodę z kremami Sylveco rozpoczęłam od próbek. Okazało się wówczas, że lekki brzozowy zapchał mnie, lekki nagietkowy był dosłownie jak woda, a nie krem, bo kompletnie nie czułam nawet minimalnego nawilżenia po jego użyciu. Za to świetnie wypadł właśnie lekki rokitnikowy dzięki czemu zdecydowałam się na zakup pełnowartościowego opakowania w cenie ok. 25 zł za 50 ml. Wtedy po 6 aplikacjach skóra była ładnie rozświetlona, bardziej miękka i genialnie nawilżał. A było to w ciepłym miesiącu wrześniu. Bynajmniej nie przyłączam się do propagowania miejskiej legendy pt. "próbki są lepsze od pełnowymiarowych opakowań, zatem nie macajmy testerów tylko kosmetyki, bo nas oszukują". Nigdy tak nie myślałam i uważam to za nieprawdę:)



Kiedy zaczęłam go używać był już przełom października i listopada. Moja skóra wymagała większego nawilżenia wówczas, dlatego jego regularne używanie odłożyłam do lutego, by mimo wszystko udało mi się go zdenkować przed kwietniem. Niestety nie sprawdził się. Mimo mojej suchej skóry, nie chciał się wchłaniać. Zostawiał mi specyficzną tłustawą powłoczkę, dzięki czemu zdyskwalifikowałam go jako krem pod podkład i służył mi na noc. Przez tę charakterystyczną tłustawą powłoczkę nie mogłam smarować nim czoła, bo rano budziłam się z tłustą grzywką... Nieważne czy grzywka była mokra, czy już praktycznie sucha, rano okazywało się jednak, że moja skóra jest przesuszona i ratowałam się Baikal Herbals na dzień. Niestety blasku również nie odnotowałam.

Do plusów niewątpliwie mogę zaliczyć to, że nie zapycha i nie uczulił mnie.

Skład:


 


Nie mniej jednak nie zrażam się do tej marki, bo mają naprawdę bogate i przyjazne składy:) Będę testować z pewnością inne kosmetyki :) A tego kremu nie odradzam, każdy powinien jeśli jest nim zainteresowany przetestować na sobie:)

Znacie go? Miałyście coś z Sylveco?

9 marca 2014

Żele peelingujące Marion: mleczko kokosowe oraz biała czekolada z pomarańczą

Witam :) Kilka dni mnie nie było, ponieważ mam teraz urwanie głowy i pracuję, i piszę pracę magisterską:( O ile z pisaniem pracy nie mam najmniejszych problemów, tak z ilością materiałów do mojego tematu już tak, ponieważ jest bardzo mała i muszę kombinować, ale tyle wyżalania się skoro mamy tak piękny słoneczny dzień ;-) 
 
 
Żele peelingujące Marion dostałam jeszcze latem w prezencie, stąd takie typowo letnie zdjęcia :) W lutym powiedziałam sobie, że już nie mogę na nie patrzeć i trzeba je zużyć, na szczęście udało mi się i gościły one w moim ostatnim denku. 

Opakowanie jest standardowe dla peelingów/żeli peelingujących o tej pojemności, czyli plastikowe z otwarciem, które jak tylko troszkę mocniej się pociągnie zostanie nam w ręce, bo zostanie oderwane... Widać zużycie, bo jest przeźroczyste, także to na pewno jest plus :) 
 
 

Zapachy: o ile wariant mleczko kokosowe pachnie takim słodszym niż zazwyczaj się spotykamy w kosmetykach kokosowych zapachem i jest w miarę naturalny, tak ten z białą czekoladą i pomarańczą jest po prostu straszny. Nie sposób tam wychwycić ani białej czekolady, ani pomarańczy, jest on przesłodki i mega chemiczny, nie przypomina tak naprawdę niczego.

Żel peelingujący w założeniu ma być połączeniem żelu pod prysznic oraz peelingu, kosmetykiem, który ma lekko złuszczać naskórek z całego ciała. Niestety u mnie kompletnie się w tej roli nie sprawdził, ani też nawet jako tradycyjny peeling. 
Jako żel peelingujący wysuszał mi skórę na ramionach, łydkach i podrażniał. Gdyby miał tylko te czarne, widoczne na zdjęciu drobinki to byłoby dobrze, ale on ma jeszcze takie przeźroczyste, które są mocne, ale niestety nie na tyle by peeling ud czy pośladków był w jakikolwiek sposób efektywny, bo nic niestety nie dawał, nawet minimalnej gładkości w tamtych partiach. 

Chyba jedyną jego zaletą było to, że autentycznie się pienił bezproblemowo.




Na KWC widziałam kilka opinii iż jest fantastyczny dla osób o wrażliwej skórze i na pewno się sprawdzi- pisane przez osoby, które takiej skóry nie mają, także dementuję, nie nie nadają się, bo podrażniają. Ba, ktoś nawet polecał by używać go na wrażliwą skórę twarzy, masochistką nie jestem, nie spróbuję i przeszywa mnie dreszcz na samą myśl. 

Skład


Składu wersji kokosowej zdjęcia nie posiadam, ale od tej pomarańczowej różni się jedynie brakiem w składzie: Prunus Armeniaca Seed Powder, Red 40 Lake.

Myślę, że te żele peelingujące nie mają nic wspólnego z tymi z Joanny poza pojemnością i opakowaniem, bo tamtymi żelami wykonuję porządny peeling tych partii ciała narażonych na cellulit i sprawdzają się genialnie :)

Dostępność i cena: osiedlowa drogeria/ 4,70 za sztukę

Miałyście je? Może u Was sprawdziły się zdecydowanie lepiej?:)

5 marca 2014

Catrice pędzel do różu (Professional Rouge Brush)

Moja opinia o tym pędzlu niestety będzie dość odosobniona, ponieważ przed zakupem czytałam pędzlu do różu z Catrice (przeważająco) dobre recenzje, a ja nie zostałam jego fanką :)



Od 2 lat używam pędzla skośnie ściętego z naturalnego włosia (niestety wtedy gdy kupowałam zestaw pędzli na allegro kompletnie nie interesowało mnie to jakie ono jest, ważne było dla mnie byleby było naturalne:P), które jest niezmiernie miękkie, na dodatek wypadło z niego w tym czasie maksymalnie 5 włosków. 

Pędzel z Catrice mam od końca grudnia, niestety od wyjęcia go z plastikowego etui już zdążyło wypaść z niego kilka włosów, przy każdym użyciu wypada z niego przynajmniej jeden włos. W porównaniu do włosia pędzli z Hakuro myślę, że to ma umiarkowanie miękkie włosie, na pewno daleko mu do miękkości wyżej wymienionej firmy ;-)

Niestety jeśli chodzi o jego wielkość to zaczynają się schody, bo myślę, że do mojej drobnej twarzy to jest on po prostu za duży. O ile w przypadku słabo napigmentowanych róży nie można sobie nim zrobić krzywdy i jakoś to wygląda, tak w przypadku bardzo dobrze napigmentowanych zaczynają się schody, bo robi ze mnie ten pędzel ruską babuszkę- nawet lekko go dociskając... :( Tego problemu nie mam w przypadku tego skośnie ściętego pędzla, nim potrafię wyczarować o wiele ładniejszy i subtelniejszy makijaż.




Jeszcze bardziej uwidoczniły się wady tego pędzla po kupionym ostatnio różu z Kobo Rosy Brown nr 103, który jest mega napigmentowany, użyłam do muśnięcia jednego policzka tego pędzla z Catrice, a z do drugiego mojego pędzla z zestawu- różnica kolosalna.
Biorąc pod uwagę jego cenę regularną, czyli 16,99 żałuję jego zakupu, bo dołożyłabym koło 10 złotych i miałabym pędzel z Hakuro:(

Macie swój ulubiony i sprawdzony pędzel do różu?:)