30 grudnia 2013

Yves Rocher: mleczko do ciała czekolada i malina z Collection Cacao

Dziś zaplanowałam sobie post o czymś innym, ale do niebotycznych rozmiarów urosła mi lista kosmetyków, które skończyłam, a jeszcze ich nie zrecenzowałam, a akurat przed chwilą sięgnęło dna to mleczko i akurat bardzo mnie to cieszy ;)


Zapach jest bardzo ładny i naturalny, dla mnie jest to wyważony zapach malin i czekolady, gorącej malinowej czekolady w zimowy wieczór. 

Opakowanie jest wygodne, jedynie otwór mógłby być odrobinę mniejszy, bo jednorazowo wylewało się z niego zbyt dużo mleczka. Widać było pod światło ile zostało go do końca.

Jak wskazuje nazwa mleczko możemy się spodziewać czegoś lekkiego w konsystencji i nawilżeniu. Rzeczywiście jest ono wodniste, ale moim zdaniem skoro jest to kolekcja zimowa producent mógł pomyśleć jednak o czymś bardziej treściwym.


Jeśli chodzi o wydajność i działanie to nie jestem z nich zadowolona. Mleczko to wystarczyło mi na 3 tygodnie, gdzie używałam go tylko raz dziennie wieczorem (i na tylko nogi!), bo nie lubię zimą się balsamować rano. Także można powiedzieć, że pod tym względem wypadło bardzo blado, bo nieraz 200 ml balsamy/mleczka starczyły mi o wiele dłużej, a przy cenie 19,90 jednak ta wydajność powinna być o wiele lepsza. Nawilża ono bardzo słabo, już wieczorem dnia następnego czułam, że mam bardzo suchą skórę na nogach, a nie mam problemu na ciele z suchą skórą (jedynie na twarzy). Zdarzyło mi się parę razy zasnąć na notatkach, więc tylko gasiłam światło i szłam spać dalej, ale rano dnia następnego już cierpiałam z powodu suchej skóry. Wchłaniało się ono błyskawicznie, nie zostawiało żadnej tłustej warstewki.

Skład:
Przed zapachem mamy tylko mocznik, olej rzepakowy i ekstrakt z kwiatów bławatka. Po zaś alantoinę, BHT- konserwant, którego unikam i dziś przy robieniu zdjęć dopiero zobaczyłam go tam- szczerze pierwszy raz się z nim spotykam w mazidle do ciała, gliceryna, ekstrakt z kakaowca, ekstrakt  maliny- 3 dobre składniki po konserwancie...

Ciężko mi cieszyć się pięknym zapachem tego mleczka skoro bardzo szybko mi się skończyło i na dodatek jego nawilżenie było bardzo krótkotrwałe. Żałuję trochę zakupu, bo w cenie 20 zł można mieć o wiele ciekawszy, pod względem chociażby składu, rosyjski kosmetyk.

Miałyście coś z tej kolekcji?:) Już w kilku miejscach czytałam recenzje, o tym, że żele z niej bardzo wysuszają, także się cieszę, że jednak się na nie nie skusiłam ;)

28 grudnia 2013

Berry Chistmas, czyli płyn do kąpieli z Oriflame

Płyn Berry Chritmas kupiłam pod wpływem kartki zapachowej w katalogu, tak fantastycznego zapachu jagód nie spotkałam w żadnym kosmetyku.


Opakowanie ma typowo świąteczną i estetyczną szatę graficzną. Co prawda nie ma standardowego otworu tylko nakrętkę, ale jest to wygodny sposób otwierania go, nie ma problemu pomimo mokrych dłoni. 

Ten ciepły i otulający zapach  jagód z domieszką przypraw mnie oczarował już jak wspomniałam w katalogu, przy pierwszym powąchaniu po jego otrzymaniu, był identyczny. Ciężko mi wskazać konkretne przyprawy, ale nigdy nie myślałam, że takie połączenie może być takie wyjątkowe;) Jest to niewątpliwy atut, bo np. Jagodowe Muffinki z Luksji pachną według mnie bardzo chemicznie.


Ogromnym minusem przy tak małej pojemności tj. 300 ml, jest bardzo słaba wydajność. Po pierwszym użyciu wlałam go tyle co zawsze wlewam innych płynów, jednak okazało się, że piana się nie wytworzyła, zapach był lekko wyczuwalny i tylko przez minutę. Przy kolejnym użyciu wlałam go bardzo dużo i dopiero wówczas piany było sporo, zapach był intensywny przez całą kąpiel i nawet ba, utrzymywał się na skórze! :) Niestety przygodę z tym płynem skończyłam po 4 użyciach, bo dokładnie na tyle mi starczył. Dla porównania olejek do kąpieli Green Pharmacy, który również ma 300 ml 7 jego użyć przełożyło się na zużycie dopiero połowy butelki ;)

Skład:


Reasumując, czy warto było dać 9,99 w promocji za płyn na 4 użycia? Dla mnie ekonomicznie było to całkowicie nieopłacalne, na plus jest tylko naturalny zapach ;)



Dziś wybrałam się do Hebe i zakupiłam na promocji -40% cielistą kredkę Max Factora za 16,79 zł. Jakoś wczoraj koło 2 (a w zasadzie już dziś;-) w nocy mnie naszło by taką kupić, pooglądałam swatche na blogach i wybór nie mógł być inny, ta spodobała mi się pomimo ceny najbardziej ;) A jakim miłym zaskoczeniem było to jak rano sprawdziłam, że akurat dziś wypadł dzień Max Factora! :)) A w Naturze dorwałam taki cień z wyprzedażowego koszyczka za 4,99 w kolorze białym, wykończenie perłowe o wdzięcznej nazwie Pearl Mac Cartney ;) W Naturze wyglądał owszem na perłowy, ale nude, a w rzeczywistości okazał się biały, już go dziś wykorzystałam i jestem zadowolona- ładnie rozświetla łuk brwiowy także rozczarowałam się pozytywnie ;-))

26 grudnia 2013

Sensique ART NAILS nr 321

Witam wszystkich świątecznie ;) Gdy zobaczyłam po raz pierwszy ten glitter w gazetce Natury bardzo mnie zainteresował, ale pomyślałam w pierwszej chwili, że w ogóle do mnie nie pasuje. Jednak zaryzykowałam zakup i zakochałam się w nim. Długo się zastanawiałam na jaki kolor go nałożyć żeby było niebanalnie, więc od razu odrzuciłam kolor nude, za którym i tak nie przepadam i padło na różowy Sensique nr 158.




Składa się z czarnych kwadratów, żółtych i fioletowych sześciokątów oraz białych i różowych paseczków zatopionych w przeźroczystym żelu.

Ma cieniusieńki pędzelek przeznaczony do zdobień, ale nie sprawiło mi to problemów by pomalować całą płytkę paznokcia nim.





Zdjęcia robiłam na drugi dzień rano niestety wieczorem z winy lakieru, który już wcześniej wytrzymywał mi 2-3 dni zaczął odpadać.

Jeśli chodzi o zmywanie to zastosowałam metodę z folią aluminiową, niestety użyłam zielonego zmywacza Isany i dzięki niemu cieszę się od kilki dni zielono-żółtą płytką paznokcia... Na szczęście z dnia na dzień to odbarwienie jest co raz słabsze. Kiedy wcześniej użyłam innego zmywacza w tej metodzie nie miałam tego problemu.

Cena regularna: 5,99

23 grudnia 2013

Balsam do włosów Organic Shop Błękitna Laguna, czyli wodorosty i perły

Od kiedy wypróbowałam balsam Organic Shop miodowe awokado zaczęłam marzyć o tym rosyjskim balsamie do włosów.


Opis producenta: "Balsam na bazie ekstraktu z Wodorostów. Ekstrakty organicznych wodorostów, szczególnie Laminarii idealnie nawilżają i odżywiają włosy zapewniając im niezawodną ochronę przed niekorzystnym oddziaływaniem otaczającej przyrody. Ekstrakty z Pereł wzmacniają korzenie i strukturę włosów, zapobiegając ich wypadaniu. Olejki eteryczne zapewniają włosom czarujący aromat."

Tak jak w przypadku balsamu miodowe awokado, butelka jest bardzo niewygodna, ponieważ balsam jest gęsty i nie chce spływać po ściankach, już od 3 użycia musiałam butelkę dociskać do brzegu wanny by cokolwiek wycisnąć, z czasem postawiłam ją na otwarciu, bo stało się to nieznośne.

Zapach jest specyficzny, myślę, że nie każdemu przypadnie do gustu. Jest taki dość ciężki, męski- dokładnie takie bywają w kosmetykach dla mężczyzn, ale mi się bardzo podoba ;) Utrzymuję się on na włosach do następnego mycia. 


Mam proste włosy, a w przypadku tego balsamu myślę, że nie jest to bez znaczenia. Jest to pierwszy kosmetyk do włosów, po którym mam tak śliskie włosy, co oczywiście przekłada się na ich gładkość. Wyglądają jak lśniąca tafla po nim. Trzymam go zazwyczaj 5 minut i to mu całkowicie wystarczy, choć producent wskazuje 1-2 minuty ;) Dosłownie tak gładkich i śliskich włosów nie miałam jeszcze po żadnym kosmetyku do włosów. Do tego świetnie nawilża włosy, nie obciąża ich i łatwo się spłukuje. Przez swoją gęstość co jest i wadą i zaletą, bo nie spływa z włosów i jest bardzo wydajny. Jest zielony i bardzo mi się w nim to spodobało ;)

Skład:


Jak widać skład krótki, bo tylko 12 składników, przy czym na pierwszym miejscu jest to woda z organicznym ekstraktem z wodorostów Laminaria, na kolejnym ekstrakt z pereł, później alkohol tłuszczowy, czyli nic szkodliwego także proszę nie wpadać w panikę, bo niektórzy odruchowo widząc alkohol już się boją i glicryna z istotnijszych składników.

Zaczęłam go testować pod koniec października i od pierwszego użycia się w nim zakochałam, a najważniejsze, że z czasem jego działanie było takie samo;)

Dostępność i cena: ok. 22-25 zł w internetowych rosyjskich sklepach, co do dostępności stacjonarnie to nie posiadam wiedzy na ten temat ;)

21 grudnia 2013

Krem do rąk Brazil Nuts Oriflame

Krem do rąk Brasil Nuts po raz pierwszy zobaczyłam w Grazi, wtedy napis Oriflame w ogóle nie rzucił mi się w oczy. Patrząc na szatę graficzną miałam wrażenie, że to jakiś drogi krem, ale miło się zaskoczyłam, że jest w moim zasięgu i tak w moje ręce trafił katalog tej marki. 


Producent: "Szybko wchłaniający się, rozkoszny krem do rąk zapobiegający przesuszaniu się skóry. Z olejem z orzecha brazylijskiego, który nawilża dłonie i gliceryną, która zatrzymuje wilgoć w skórze. Wygładza i zmiękcza dłonie, pozostawiając na nich cudny orzechowy zapach."

Opakowanie o pojemności 75 ml jest wykonane z miękkiego plastiku, nie ma problemu z jego wyciskaniem. Jego etykietka nie jest śliska, a bardziej matowa, co też mu dodaje bardzo uroku ;) 
Zapach ma delikatny, pachnie faktycznie orzechowo, cudo po prostu ;-) Na dłoniach się utrzymuje, choć nie długo. 
Jego konsystencja jest wodnista, zanim go rozsmaruję na dłoniach chcąc zakręcić krem lubi trochę spłynąć z ręki. Ma jasno brązowy kolor.


Używam go od września, aczkolwiek z regularnością bywało u mnie różnie, ponieważ czasem stosowałam go codziennie, czasem raz na trzy dni, na chwilę obecną używam go już każdego dnia, a nawet raz mi się to zdarzyło 5 razy... Osobiście nie lubię kremów, które zostawiają tłusty film i wchłaniają się wieki, a ten krem taki nie jest i za to go właśnie bardzo polubiłam. Wchłania się szybko i można wrócić do czynności, którą się wcześniej wykonywało. Od września do połowy listopada nawilżenie jakie mi dawał ten krem wystarczało mi w 100 %, jednakże od tamtego czasu do teraz już nie jest tak różowo... Przy suchych dłoniach czasem już po 30 minutach czuję potrzebę ponownego posmarowania się i w ten sposób dobrnęłam pamiętam w ciągu chyba 4 godzin do 5 razy... 
Reasumując jest to dobry krem, ale na ciepłą porę roku bądź dla bardzo niewymagających dłoni. Chętnie wrócę do niego ponownie wiosną, ponieważ jego zapach i cena w granicach 9 zł bardzo przemawiają na jego korzyść.



Skład


Na drugim miejscu gliceryna, olej ze słodkich migdałów, mocznik- przed zapachem, po olej z orzecha brazylijskiego.

18 grudnia 2013

Maybelline: tusz do rzęs Rocket Volum' Express- tusz o trzech twarzach

Dziś kilka słów na temat tuszu Maybelline Rocket Volum' Express, którego używam już 2,5 miesiąca bezprzerwy, akurat wczoraj trafił po ostatniej aplikacji do denka.




 Z zasady nie kupuję już tuszy w drogeriach, wyjątkiem jest Hebe, gdzie tusze są zaklejane. Moje doświadczenie w tej materii jest bardzo negatywne, po 3 tuszach kupionych w Rossmannie, które były wysuszone na wiór i nie można było się nimi malować. Brane entego z brzegu, sprawdzanie czy szyjka nie jest upaprana nie zdało u mnie egzaminu... Powiedziałam dość wyrzucania pieniędzy w błoto i Maybelline kupiłam na allegro i mam 100 % pewności, że nie był otwierany wcześniej (przy 200 sztukach na aukcji jest to prawie niemożliwe;-). Posiadam kolor brązowy, który był znacznie tańszy niż czarny, a na oku- co było miłym zaskoczeniem wygląda jak czarny ;) 



Mam do niego mnóstwo zastrzeżeń, a mimo to jakoś go polubiłam ;) Na początku był zbyt mokry- chyba nigdy nie miałam tak mokrego tuszu!:) Nie sklejał, ładnie rozdzielał rzęsy wówczas, ale robił pandę, by tego uniknąć musiałam zrezygnować z malowania dolnych rzęs. Z czasem zrobił się w fazie przejściowej mniej mokry, nie robił już pandy, ale odrobinę już zaczął sklejać rzęsy. Na końcu niestety, czyli od jakiś 2 tygodni mocno zaczął sklejać rzęsy, a obecnie zaczął się osypywać na dodatek. 
Jeśli chodzi o pogrubienie to na początku kompletnie tego nie odnotowywałam, ot taki zwykły tusz. W tej fazie przejściowej byłam już z jego właściwości pogrubiających bardzo zadowolona, ale na samym końcu już tylko sklejał, więc naturalnie już to mi nie odpowiadało ;)

Czytałam trochę o nim i dużo osób mu zarzuca, że od początku mocno skleja rzęsy, dla mnie to sygnał, że trafiło się na zmacany egzemplarz niestety ;-)

Przeszukałam folder zdjęć w poszukiwaniu zdjęć tego tuszu na rzęsach i prezentuje się to mniej więcej chronologicznie tak: 


tutaj mi odpowiadał najbardziej

 

Zaczął mi pod koniec sklejać dolne rzęsy, jeśli już je pomalowałam, mocne sklejenie widać na prawym oku



Po lewej porównanie do szczoteczki z mojego ulubionego tuszu Maybelline Colossal Volum' Express 100 % Black

16 grudnia 2013

Fitomed: biała glinka

Parę lat temu gdy miałam problemy z cerą czytałam o zbawiennym działaniu zielonej glinki, ale ostatecznie nigdy jej nie zakupiłam, na allegro było ich mnóstwo, ale obawiałam się ich pochodzenia. Odkąd borykam się z suchą skórą chciałam wypróbować białą, która jest przeznaczona do skóry suchej, dojrzałej i zmęczonej, jest znana jako bardzo łagodna glinka, a co do pochodzenia tej glinki nie mam żadnych obaw ze względu na markę.




30 g słoiczek jest plastikowy i przeźroczysty o dużej średnicy, wygodnie się z niego nabiera glinkę. Jest bezzapachowa.

Na początku z braku doświadczenia miałam problem z dobraniem proporcji glinki i wody, przeważnie dawałam zbyt dużo wody. Okazało się jednak, że najbardziej odpowiednia to praktycznie 1:1, bo uzyskać łatwą do nałożenia na skórę konsystencję. 
Nie spodziewałam się tak fantastycznych efektów: okazało się, że wszelkie zaczerwienienia są zdecydowanie mniej widoczne, skóra jest bardzo dobrze oczyszczona, a przy tym uspokojona. Nie uczuliła mnie, nie spowodowała nawet najmniejszego negatywnego skutku. Nie powoduje pogłębienia suchości mojej skóry, nie ściąga jej, a jednak powoduje, że skóra chłonie krem jak gąbka, co mnie akurat bardzo cieszy, bo jest dłużej nawilżona. 
Zdarzyło mi się dodać do tej mieszanki parę kropel oleju, skóra była jeszcze dzięki niej bardziej miękka.



Zastanawiam się jak mogłam żyć bez glinki do tej pory? ;) Z powodzeniem spowodowała, że mogę ją używać zamiennie z peelingami enzymatycznymi, a jest nawet mniej inwazyjna zimą i bardziej odpowiada potrzebom mojej skóry.

14 grudnia 2013

Wyniki rozdania świątecznego

Witam serdecznie, przybywam dziś z wynikami mojego rozdania ;) Po podliczeniu udział w losowaniu brało 203 losy, a szczęśliwym okazał się:





Proszę o maila z adresem na: hedvigisokosmetykach@gmail.com :)

13 grudnia 2013

Fitomed: płyn różany do twarzy odświeżająco-nawilżający do skóry suchej

Szukałam już wcześniej tańszego "odpowiednika" hydrolatu różanego z Mazideł, pierwsza próba pt. woda różana z KTC wysuszała mi skórę, dopiero płyn różany z Fitomed spowodował, że zaprzestałam dalszych poszukiwań ;)


Producent: "Właściwości: Różany płyn do twarzy jest znakomitym środkiem upiększającym skórę. Potrzebną wilgoć przekazuje skórze w najbardziej przyjemny sposób. Sporządzony według klasycznego przepisu, ma ożywczy, subtelny zapach oraz kojącą moc.
Działanie: na skórę przesuszoną działa odświeżająco i odprężająco, doskonale nawilża i wygładza naskórek. Cera staje się wypoczęta i rozjaśniona."




200 ml opakowanie z wygodnym atomizerem, wykonane z przeźroczystego plastiku. Ma śliczną szatę graficzną, ten koszyczek róż jest uroczy.
Ma naturalny, świeży zapach róż, który na dodatek jest wyraźny, co bardzo uprzyjemnia korzystanie z tego płynu każda fanka różanych nut (którą i ja notabene jestem;)) byłaby zachwycona ;)


Po ponad miesiącu codziennego, a czasem i dwukrotnego użycia w ciągu dnia tego płynu ubyło mi go zaledwie 2/5, zatem mogę śmiało napisać, że jest bardzo wydajny. Używałam go po każdym demakijażu, a przed nałożeniem kremu- miałam wówczas 100 % pewności, że skóra jest idealnie oczyszczona. W dniach, w których się nie malowałam używałam go do odświeżenia skóry. Zanim zaczęłam używać tego płynu i olejów do twarzy jesienią musiałam używać kremów do twarzy 3 razy dziennie, teraz już jest w o wiele lepszej kondycji. Jeśli chodzi o atomizer to z niego nie korzystam- odkręcam go i wylewam bezpośrednio z butelki na wacik. Oczywiście na początku go kilka razy wypróbowałam i psika odpowiednią ilość płynu, zrasza delikatnie twarz i szybko się wchłania. Nie czułam potrzeby osuszania później skóry. Jest wygodny, ale nie traktuję go jako mgiełkę tylko jak tonik. 
Co najważniejsze nie uczulił mnie, nie zapchał, nie powoduje wysuszenia, ściągnięcia, zaczerwienienia. Reasumując świetnie odświeża, sprawia, że skóra jest gładka, nie zostawia uczucia lepkiej skóry, można powiedzieć, że "uspokaja" moją skórę ;-) Z pewnością ten płyn różany zagości na stałe w moich zasobach kosmetycznych;)

Skład:

"Składniki naturalne: aromatyczna woda różana (20%), olejek z drzewka różanego, czysty miód lipowy, ocet z czerwonych winogron, wyciąg z owoców dzikiej róży, bogaty w witaminę C." + gliceryna, panthenol, alantoina.

Fakt iż otrzymałam go w ramach współpracy z marką Fitomed nie miał wpływu na moją opinię.

Miałyście? Polubiłyście?:)

11 grudnia 2013

Wygrana w rozdaniu: Okulary Firmoo || Żel pod prysznic pomarańcza i imbir Avon Naturals

Wygrałam u Rzenn w rozdaniu okulary Firmoo, sama mogłam sobie wybrać jakiekolwiek serii klasycznej. Mój wybór padł na dość zadziorne, bo w panterkę ;) Osobiście za tym motywem nie przepadam, ale te okulary absolutnie mnie urzekły już podczas wybierania, a po pierwszym założeniu ich utwierdziłam się w tym, że są piękne i pasują do mnie ;)
Musiałam złożyć zamówienie i później wpisać specjalnie dla mnie wygenerowany kod w podsumowaniu, uczyniłam to dokładnie tydzień temu, a dziś zawitał u mnie kurier ;) Myślę, że gdybym nie wyczytała tego wcześniej na blogach byłabym bardzo zdziwiona, że szły z Chin ;) Co prawda moja wada to +2,5, a mogłam jedynie się ograniczyć do 1,5 przy wyborze, to pomimo tego jestem zadowolona, bo są odrobinę słabsze, ale i tak bardzo mi ułatwiają czytanie.






Skoro było już o czymś bardzo przyjemnym to teraz o czymś bardzo nieprzyjemnym dla równowagi... czyli o żelu pod prysznic pomarańcza i imbir Avon Naturals.


Opakowanie jest przeźroczyste, dokładnie widać ile go zostało, otwarcie jest bezproblemowe. 
Żel jest wydajny, konsystencję ma dość gęstą, jest koloru żółtego perłowego, ale nie zawiera żadnych drobinek. 



Tyle dobrego mogę o nim powiedzieć, bo zapach nie przypomina ani pomarańczy ani imbiru- przynajmniej jak na mój nos;) Wszystkie kosmetyki o imbirowej nucie jakie posiadałam były wyraziste i ostre, a ten żel jest dość mdły i słodkawy. Zapach mi nie przypomina tak naprawdę niczego, jest znośny, ale chyba każdy miałby o nim inne wyobrażenie. Moja koleżanka ma mgiełkę o tym zapachu i ona była właśnie taka bardziej wyrazista, już można było wyczuć te tytułowe nuty;)
Działanie to jego podstawowa wada, która go przekreśliła. Po kilku dniach regularnego używania go spowodował wypryski na dekolcie i ramionach, a na przedramionach mam bardzo suche punkty na skórze, które na dodatek są bardzo zaczerwienione. Z serii Naturals miałam żel arbuzowy, po którym nie miałam takich przebojów, a na szczęście żele z serii Senses są o niebo lepsze ;)


Skład: