29 września 2015

B.app: krem keratynowy szybko scalający włosy

Na sierpniowym spotkaniu blogerek otrzymałam kurację do włosów marki B.app, o której dzisiaj napiszę kilka słów :)

Producent: "Krem keratynowy szybko scalający włosy, natychmiast scala rozdwojone końcówki włosów. Ułatwia prostowanie. Dyscyplinuje niesforne, naturalne i po trwałej. Sprawia, że włosy się nie puszą a loki są sprężyste." 

Opakowanie o pojemności 100 ml, poręczne. Ma bardzo wygodną pompkę, która dozuje odpowiednią ilość produktu.

Zapach powiedziałabym, że typowy dla kosmetyków fryzjerskich, intensywny i bardzo długo utrzymujący się na włosach.
 

Przechodząc do działania to jestem bardzo mile zaskoczona tym produktem. Przyznaję, że do tej pory takich kosmetyków nie używałam, bo uważałam je za zbędne w swojej pielęgnacji, a teraz zastanawiam się czemu wcześniej nie pomyślałam o zakupie czegoś podobnego. Stosowałam ten krem keratynowy na włosy przeważenie lekko wilgotne- wcierając w całą długość włosów 3-4 pompki. Bałam się, że włosy będą przede wszystkim sklejona albo obciążone czy też pokryte uciążliwym filmem. Okazało się, że nic takiego się z nimi nie działo, a wręcz stały się ujarzmione i przyjemnie śliskie i przypominały tak lubianą przeze mnie taflę. Dodatkowo ten efekt wygładzenia tak mi się spodobał, że ten krem stał się moim remedium na proteinowy puch, który czasem mi ostatnio towarzyszy gdy uraczę swoje włosy odżywką proteinową przez kilka dni pod rząd, omijając nawilżenie włosów. W składzie owszem mamy keratynę, która też jest zaliczana do protein, ale jest dopiero po zapachu także efekt proteinowego puchu nie wzmaga się na włosach:) I jeśli chodzi o scalenie końcówek włosów to wiadomo, że jest do bujda na resorach i nie jest to możliwe dlatego nawet w swojej recenzji się do tego nie odnoszę :)

Skład:
przed zapachem mamy mieszankę silikonów z wodą i panthenolem.

Używacie profesjonalnych kosmetyków?;) Kosmetyk otrzymałam dzięki uprzejmości Bosco Design.

27 września 2015

Biolaven płyn micelarny

Kiedy marka Sylveco wprowadziła nową linię kosmetyków Biolaven od razu wiedziałam, że płyn micelarny musi być mój :) Jak się spisał?:) Zapraszam na recenzję.


Producent: "Oczyszczająco-łagodzący płyn micelarny pozwala dokładnie usunąć nawet wodoodporny makijaż twarzy i oczu. Składniki nawilżające i łagodzące zapobiegają wysuszeniu i koją podrażnioną skórę. Olej eteryczny z lawendy, symbol Prowansji, znany jest ze swoich relaksujących właściwości. Po zastosowaniu skóra pozostaje czysta, świeża i dobrze nawilżona."

Zapach w tym płynie jest czymś co podbiło moje serce od pierwszego użycia! :) Jest bardzo słodki, wyczuwam w nim połączenie winogron przełamanych lawendą. Jest intensywny i sprawia, że demakijaż staje się czymś bardzo przyjemnym i odprężającym :)
Właśnie to zapach sprawił, że koniecznie muszę przetestować balsam, bo myślę, że jego używanie będzie wielką przyjemnością :)

Opakowanie jest bardzo solidne, a szata graficzna też jest bardzo ładna i przyciąga wzrok na sklepowej półce. Wieczko przez cały czas używania się nie oderwało, pod światło widać dokładnie zużycie.


Wydajność mnie zaskoczyła, bo po 1,5 miesiąca używania go w buteleczce mam jeszcze 1/3 płynu, a sam płyn ma tylko 200 ml. Spodziewałam się, więc że po miesiącu go zdenkuję, a tutaj taka miła niespodzianka.

Działanie: mam duży problem z dobraniem odpowiednich kosmetyków do demakijażu oczu, bo przeważnie płyny micelarne mnie podrażniają, ale ten spisał się bez zarzutu. Nie podrażnia oczu przy zmywaniu, szybko rozpuszcza tusz i eyeliner, nie trzeba długo przecierać oczu, a jak odrobina dostanie się do oka nic nie piecze. Demakijaż twarzy również nie sprawia problemów- dokładnie zmywa, a przy tym pielęgnuje skórę, ponieważ po jego użyciu skóra jest bardzo gładka. Nie zostawia żadnej lepkiej warstwy, jak to potrafią robić inne płyny.

Skład:
krótki i bez zbędnych składników: znajdziemy tam glicerynę, panthenol, kwas mlekowy i olejek lawendowy.


Kupiłam go w Drogerii Wispol [KLIK].

Dla mnie nie ma minusów, a jego zapach jest naprawdę uzależniający! :)

23 września 2015

Relacja z Grecji (Saloniki)

Długo się zbierałam do napisania tej relacji, ale w końcu się pojawia ;) Mam nadzieję, że Wam się spodoba. Nie umieszczam w niej zdjęć stricte prywatnych, bo myślę, że takie są bardziej przydatne i coś wnoszące dla osób, które chcą zaplanować swoją podróż niż takie relacje, które zdarzało mi się oglądać pt. dzieci w basenie, mąż w basenie, dzieci z mężem w basenie i tak razy 50 i koniec relacji, a chyba nie o to w tym chodzi, prawda?:)

Swoją podróż zaczęłam od przejazdu Modlin-Busem. Na początku muszę pochwalić to, że bus odjeżdża z wielu miejsc w Warszawie i szybko dojeżdża na lotnisko. Tylko uwaga! Ja kupowałam swój bilet przez internet i gdy pojawiły się osoby chcące kupić bilet u kierowcy, a był komplet pasażerów musiały odejść z kwitkiem. Polecam więc zakup wcześniej.

Co do samego lotniska Modlin to szczerze mówiąc trochę byłam nim rozczarowana i nie planuję już podróży z niego. Oprócz odległości od centrum Warszawy, która jest akceptowalna mimo wszystko, to samo lotnisko wygląda trochę jak barak, sklepów jest bardzo mało także w razie opóźnienia można zanudzić się na śmierć...



Dzień przylotu do Salonik rozpoczęliśmy od udania się do centrum Salonik, do hotelu. Po rozpakowaniu wybraliśmy się wieczorem na krótki spacer nad zaporę :)

 Statek, którym kilka dni później odbyliśmy krótki rejs, ale o tym niżej.




Nad zaporą jest mnóstwo restauracji i barów- nie przesadzę jeśli napiszę, że jest ich ponad 50! W każdej jest ruch i nie raz miejsca wypełnione po brzegi. My skusiliśmy się na początek na piwo i wino z przystawkami.

PEREA
Oczywiście już drugiego dnia pojechaliśmy na plażę, przy czym wybraliśmy najbliższą, czyli Perea. Było dość sporo turystów, ale tłoku nie odczuwało się żadnego, swobodnie można było znaleźć wolny leżak.



Standardowo po plażowaniu człowiek robi się głodny... :) Znaleźliśmy bardzo ładną restaurację Agioli, znów przy zatoce.

Nie jestem fanką mięsa i bardzo rzadko je jem, ale to serwowane właśnie w takiej formie jak wyżej i w pitach było tak cudowne, że takiego smaku w Polsce ze świecą szukać.

 AG. TRIADA
Kolejnego dnia dotarliśmy do Ag. Triada :)


Napój, który w menu nam nic nie mówił Granita:)


A tutaj wspomniany rejs statkiem, udaliśmy się na niego po 21. To była bardzo dobra decyzja! Atmosfera na statku była bardzo fajna, ludzie śpiewali, tańczyli i popijali drinki...

 ... my też :) A tutaj truskawkowe Mohito, które bardzo dobrze wspominam :) Na samym końcu anegdotka o spotkanych Polakach




 Plac Arystotelesa z wody
Znów muszę napisać, że czegoś normalnie nie lubię, a tam przypadło mi do gustu :) Tak, piwo nie jest czymś z czymś jakoś bardzo sympatyzuję :) W zasadzie smakowało jak oranżada i było pyszne!



EPANOMI
Plaża na której było jeszcze mniej ludzi niż na poprzednich, dosłownie czułam się jak na dzikiej plaży, z dala od hoteli i zgiełku :) Tylko przyroda i plażowicze :)





 Być w Grecji i nie spróbować greckiej sałatki? Ta była przepyszna :)

Bez względu na porę dnia, każdy kupował tam kawę mrożoną na hektolitry, 90 % ludzi na ulicach chodziło z tą kawą. Dla mnie bez zachwytu mimo wszystko :)

Modliszka :)

PEREA
 Znów wróciliśmy na plażę Perea, najbardziej mi się spodobała i bardzo polecam :)




 Takie podróże zachęcają do eksperymentów kulinarnych stąd też zamówiliśmy ośmiornicę...

 ... i sałatkę z krewetkami w sosie z pomarańczy.

 Plac Arystotelesa


Ladadika- dawna dzielnica żydowska, jest tam bardzo kolorowo :)



Port


Biała Wieża


Widoki z Białej Wieży







Kolejny rejs statkiem
 Tym razem udaliśmy się na niego w dzień i już nie było tak fajnej atmosfery jak w nocy :)







Kilka uwag:
- rejsy statkiem są za darmo, jedynym warunkiem jest zamówienie czegoś na statku (ceny zaczynają się już od 3-4 euro, czyli bardzo przystępnie). Akurat spotkaliśmy na tym nocnym rejsie Polaków, który postanowili jednak zaoszczędzić i wejść na krzywą twarz i zbywać kelnera pt. "my się zastanawiamy" dopóki o nich nie zapomniał. Sam rejs trwa 30 minut

- wejście na Białą Wieżę dla osób dorosłych to koszt 3 euro

- bardzo polecam ich komunikację miejską, bo była bardzo punktualna i tania, 1,2 euro kosztował 2-przejazdowy godzinny autobus; komunikacja jest tak zgrana, że gdy chcemy się przesiąść do następnego autobusu to wysiadamy z jednego i wsiadamy w drugi bez konieczności czekania

- bardzo dużo ulic jednokierunkowych, co spowodowało, że zjawisko korka tam nie istniało

- niemniej jednak Grecy nie dbają o swoje auta i auta nowe, praktycznie z salonu już były porysowane, poobdzierane itd. stąd też myślę, że jazda autem do Grecji może być trochę ryzykowna, bo nasze 20 letnie auta były w lepszym stanie wizualnie niż 2letnie w Grecji

- w Grecji w 100 % zraziłam się do marki Korsa- tyle podróbek torebek na ulicach co tam nie widziałam chyba nigdy w życiu! Zapłacić 1200 zł za torebkę, która jest aż tak podrabiana? No way!

- nie patrzcie na godziny otwarcia sklepów- jeśli pisze, że jest otwarty sklep do 15 to wiedzcie, że o 13 możecie pocałować już klamkę... A jeśli jest otwarty do 20 to możecie być pewni, że o 18 już nikogo tam nie będzie. Również w niedzielę na witrynach są rozpisane godziny otwarcia, ale 95 % jest zamkniętych- oprócz spożywczych i kiosków (kryzys w Grecji? skąd się wziął?:D:D )

- reasumując czy polecam? Z perspektywy wyjazdu w dwie osoby jak najbardziej- myślę, że logistycznie trudniej byłoby ogarnąć dojazdy z centrum miasta na pobliskie plaże z dziećmi. Zawsze też można wybrać hotel nad plażą, ale tutaj ja przyznam szczerze, że wydaje mi się, że jest to opcja dla osób, które głównie lubią leżeć na plaży. Do wyboru jest tylko bar hotelowy, więc wieczorem nie ma za bardzo co robić. Stąd ja zdecydowałam się na nocleg na głównej ulicy Salonik- Egnati (10 min pieszo nad zatokę) by móc wieczorem "imprezować".