30 kwietnia 2015

Jak poszalałam na promocji Natury na kolorówkę

Obecnie równolegle trwają promocje na kolorówkę w Rossmannie, na które się nie wybrałam- możliwe, że pójdę dopiero, gdy będzie tydzień z lakierami do paznokci :) Niemniej jednak mam ogromną słabość do marki Catrice, więc Naturze się pojawiłam i przepadałam :)

1) Wodoodporny puder matujący- ktoś się orientuje czemu go nie ma na stronie Catrice? Solidne opakowanie z lusterkiem i słowo klucz wodoodporny przemówiły do mnie :)
2) Lakier nr 64 It's Time For Lovender
3) Lakier nr 53 Inner Purple Of Trust
4) Lakier Essence nr 31 electriiiiiic
5) Szminka- nowy kolor: nr 390 On The Pink Side Of Life

6) 2x Colour Correcting, niedługo skończę drugie opakowanie, więc wzięłam dwa na zapas, bo go uwielbiam
7) Puder matujący All Matt Plus- ten transparentny wydał mi się na tyle przyjemny, że postanowiłam przetestować go :)
8) Top Coat ultra gloss nail shine- kupiłam drugie opakowanie, bo akurat jestem w trakcie pierwszego i tak mi się spodobał, że wzięłam z obawy przed wycofaniem

Teraz pudrów z pewnością mi nie zabraknie:)


Jeśli chodzi o ceny to czytałam na facebooku na profilu Natury sporo zarzutów, że zostały one sztucznie zawyżone na promocję- Natura z kolei tłumaczyła się tak, że zbiegło się to w czasie z podwyżką, która będzie na stałe. Puder Colour Correcting do tej pory kosztował 18,99, na tej promocji cena była podniesiona do 19,99- resztę kosmetyków kupiłam w cenie, które obowiązywały do tej pory. Na pewno wyższą cenę widziałam przy słynnym kamuflażu Catrice i szminkach Essence Longlasting. Ciekawa jestem jakie będą ceny za kilka dni :) 

Dajcie znać czy coś co chciałyście kupić faktycznie miało wyższą cenę niż przed promocją :) 

28 kwietnia 2015

Baikal Herbals: krem odżywczy do twarzy na noc do cery suchej i wrażliwej

Dzisiaj o moim kolejnym rosyjskim hicie do twarzy jednej z moich ulubionych marek, czyli Baikal Herbals. Wcześniej do grona moich ulubieńców dołączył krem na dzień do skóry suchej i wrażliwej (klik) i tonik do twarzy (klik).


Producent: "Krem odżywczy do twarzy o wysokiej zawartości biologicznie aktywnych ekstraktów z ziół bajkalskich. Eliminuje uczucie napięcia, intensywnie odżywia i nawilża. Likwiduje suchość skóry i nadmierne łuszczenie, pobudza regeneracje komórek skóry. Dzięki roślinnym składnikom aktywnym przywraca prawidłową równowagę skóry, likwiduje objawy zmęczenia, zapewnia uczucie komfortu i odpowiednie nawilżenie. Krem nie zawiera parabenów i PEG."


Opakowanie o pojemności 50 ml typu airless, jest bardzo wygodne i higieniczne, ale kompletnie przez nie nie widać ile produktu zostało w opakowaniu i jego koniec był dla mnie oczywiście zaskoczeniem :) Do pokrycia całej twarzy wystarczyły mi dwie pompki. Dodatkowo krem był zapakowany w kartonik, który był zaklejony z góry i z dołu, więc miałam pewność, że to ja pierwsza dobieram się do kremu :) Samo opakowanie podoba mi się i pod względem szaty graficznej i smukłości, ponieważ bardzo ładnie i oryginalnie wyglądało na toaletce.

Dla mnie krem ten jest praktycznie bezzapachowy.

Działanie: od dawna używam kremów rosyjskich- to im zawdzięczam znaczną poprawę skóry, ponieważ pozbyłam się wyprysków, stopień nawilżenia i kondycja skóry są zadowalające. Bohatera dzisiejszej notki zaczęłam używać jeszcze zimą- na noc nie był dla mnie do końca wystarczający z uwagi na mocno przesuszoną skórę, ale za to świetnie sprawdzał się pod makijaż rano :) Skóra dzięki niemu dostawała rano zastrzyk nawilżenia, skóra była gładka i z podkładem od razu współpracowało się lepiej. Krem sam w sobie jest dość rzadki przez co gorzej mi się go mieszało z kwasem hialuronowym niż z typowymi ciężkimi kremami, ale dawał radę :) Kiedy najbardziej sroga zima minęła używałam go solo na noc i był dla mnie wystarczającym nawilżaczem.
Bardzo lubię go za to, że skóra dzięki niemu była gładka, nie zapychał (!), nie podrażniał i błyskawicznie się wchłaniał. 


Skład:
w składzie nie ma parafiny i parabenów, czyli czegoś czego nie uznaję w tym momencie w kosmetykach, za to znajdziemy ekstrakty z: miodunki plamistej, rokitnika, bergenii, organiczny olej z szałwii, ze ślazu dzikiego oraz masło shea, które lubiło zapychać mi skórę, ale z racji tego, że nie znajduje się zaraz na początku składu nie pojawił się ten problem, olej awokado, wosk pszczeli, ekstrakt z rumianku rzymskiego, ekstrakt z imbiru i alantoinę.

Podsumowując krem jest bardzo dobry aczkolwiek na przesuszoną skórę zimą nie sprawdza się aż tak dobrze w roli kremu na noc, ale godnie za to spisuje się jako krem na dzień. Myślę, że dla skóry mniej wymagającej niż moja mógłby być odpowiedni nawet przy niskich temperaturach.
Na pewno kupię go jeszcze nie raz, bo skończył się mi w tym tygodniu i już mi go brakuje:)

26 kwietnia 2015

Pharmaceris: delikatny peeling enzymatyczny do twarzy Puri-Sensipil

Mam skórę wrażliwą, więc mogę używać tylko peelingów enzymatycznych, więc koniecznie chciałam wypróbować ten marki Pharmaceris, z którą jeszcze nie miałam styczności.


Producent: "Wskazania: peeling polecany dla skóry delikatnej, nadwrażliwej, podatnej na podrażnienia i alergię, szarej oraz zmęczonej.
Działanie: zawarte w peelingu naturalne enzymy proteolityczne doskonale usuwają martwe komórki naskórka bez konieczności tarcia. Peeling wygładza i lekko rozjaśnia skórę wyrównując jej koloryt. Formuła wzbogacona została o higroskopijne cząsteczki wzmacniające właściwości nawilżające peelingu. Preparat regeneruje skórę zwiększając jej zdolność do przyswajania substancji aktywnych zawartych w kremach. 
ZAAWANSOWANE NAUKOWO, INNOWACYJNE FORMUŁY IMMUNO-PREBIOTIC oraz LEUKINE-BARRIER ukierunkowane są na regulację systemu immunologicznego skóry i łagodzenie podrażnień. Stymulują wzrost ochronnej, fizjologicznej mikroflory naskórka, zmniejszając nadwrażliwość skóry. Aktywnie zapobiegają podrażnieniom, zaczerwienieniom, świądowi oraz pieczeniu, wpływając na zdrowy wygląd i stan skóry."

Zapach: bezzapachowy co w takich produktach bardzo mi się podoba.

Opakowanie o pojemności 50 ml wykonane z jest z miękkiego plastiku, więc pod koniec łatwo będzie mi go wydobyć, a nawet przeciąć opakowanie. Konsystencja jest typowa dla takich peelingów- dość śliska przez co bardzo łatwo się nakłada i zmywa.


Działanie: mój narzeczony oraz wiele innych moich znajomych uważa, że wszystko co jest apteczne jest dobre. Ja nigdy tak nie uważałam po tym jak wszystkie kosmetyki Vichy uczulają mnie jak jeden mąż. Jestem bardzo zrażona do kosmetyków z parafiną, a ten peeling ma go bardzo wysoko w składzie. Dodatkowo ma alkohol, który zapewne ma pomóc w penetracji składników w głąb skóry, ale niestety efekt tego peelingu jest taki, że moja skóra dzięki niemu pół minuty po zmyciu jest gładka, czyli taka jak powinna być po takim peelingu, a potem jest ściągnięta i woła o mocno nawilżający krem. Producent zaleca trzymać go około 5-8 minut i tyle dokładnie trzymam. Za pierwszym razem kiedy go używałam czułam lekkie pieczenie i skóra była zaczerwieniona, więc na pewno nie eliminuje zaczerwienień i podrażnień skoro sam je generuje. Nie zauważyłam rozjaśnienia i wyrównania kolorytu.


Skład:
dla mnie ogromnym minusem jest obecność parafiny już na trzecim miejscu a w dalszych alkoholu.

Peeling kosztował mnie jak widać na zdjęciu aż 22 zł, a mój ulubiony z Ziaji o którym pisałam tutaj kosztuje ok. 10 zł a jest o niebo lepszy. 

Reasumując na pewno do niego nie wrócę z uwagi na działanie, które są niemal czymś odwrotnym w stosunku do obietnic producenta, cenę która jest nieadekwatna do efektów oraz do składu. 

Znacie jakieś kosmetyki tej marki? Jakie są Wasze ulubione peelingi? :) Niedługo biorę się za testy tego wygładzającego z Sylveco z korundem  :)

25 kwietnia 2015

Biochemia Urody: serum antyoksydacyjne flavo+C15EF- wersja oryginalna

Witajcie, dzisiaj recenzja mojego odkrycia z przełomu roku 2014 i 2015, czyli serum z witaminą C z Biochemii Urody. Wybrałam wersję oryginalną dla cery suchej i naczynkowej, druga opcja to lekka dla mieszanej i tłustej. Dokupiłam także kompleks silikonowo-malinowy- wiem, że dużo osób się go obawia z uwagi, że może zapchać, ale w moim przypadku nic takiego się nie działo. 

Nie będę przedstawiać Wam całej procedury jak mieszać, ponieważ pełne informacje można znaleźć bezpośrednio na Biochemii Urody- KLIK oraz na wielu innych blogach stąd też nie chcę się powielać.


Z takich technicznych uwag powiem, że zmieszałam tylko te składniki, które dostałam w zestawie plus 5 kropel kompleksu silikonowo-malinowego, nie dodawałam alkoholu 95 %, ponieważ okazało się, że nawet go nie miałam w domu. Sam alkohol służy do zmniejszenia lepkości serum oraz do tego by poprawić penetrację składników w głąb skóry. Wcześniej nie miałam do czynienia z samodzielnym robieniem kosmetyków, to było moje pierwsze doświadczenie w tym zakresie, więc śmiało mogę powiedzieć, że trzymając się instrukcji każdy sobie poradzi z jego zrobieniem :)

Serum ma trwałość 4 miesiące, serum zrobiłam 6 października, więc na etykietkach oznaczyłam sobie jego trwałość do 6 lutego. Nie zdążyłam go całkowicie w tym czasie zużyć, ponieważ robiłam sobie przerwy pomiędzy jego stosowaniem, a dlaczego to wyjaśnię później.

Buteleczki, które są nam potrzebne są dwie- pierwsza plastikowa służy nam do zmieszania wszystkich składników i trzymamy ją potem w lodówce. Nie posiada żadnej pipetki. Druga mniejsza- szklana buteleczka zostaje nam po glikolu, posiada ona pipetkę i w niej przechowujemy poza lodówką porcję na najbliższe dni. Proces przelewania z tej lodówkowej porcji do tej szklanej na początku jest prosty, bo pipetką wyciągniemy płyn, potem trzeba się trochę namęczyć z przechylaniem tej butelki by wydobyć serum.


Działanie: i tutaj mogę zacząć pisać pieśni pochwalne mimo, że początki nie były takie kolorowe :) Ja nigdy się nie zniechęcam, więc tym bardziej to serum wymagało ode mnie cierpliwości by potem zobaczyć efekty, które mogę określić mianem wow! :) Pierwsze aplikacje były specyficzne, ponieważ nakładając serum na twarz zaczynała ona mnie szczypać na tyle mocno, że myślałam, że pocieram ją sobie rozbitymi kawałkami szkła i trę do oporu. Takie szczypanie trwało góra minutę, także było to do wytrzymania. Skóra niemniej jednak nie była później zaczerwieniona ani podrażniona. Na efekty nie musiałam wybitnie długo czekać, ponieważ zauważyłam dość szybko, że jest gładka i miękka, wygląda na bardzo wypoczętą i zrobiła się jaśniejsza. Lekkie przebarwienia, które były pamiątką po wypryskach sprzed kilku lat również wyglądały na dużo jaśniejsze. Używałam go na noc- czasem solo czasem pod krem i za każdym razem byłam zadowolona z efektu.
Niemniej jednak stwierdziłam, że po około 3 tygodniach trzeba zrobić 1 tydzień przerwy, bo te efekty nie były tak spektakularne i miałam poczucie jakbym wcierała sobie po prostu wodę w twarz. Gdy odczekałam i wracałam do niego znów widziałam jego świetne działanie. 

Serum też mimo obecności kompleksu silikonowo-malinowego nie zapchało mnie- wręcz gdy pojawiło się jakieś podrażnienie czy ranka dużo szybciej się goiły dzięki temu serum.

Wracając jeszcze do takich aspektów jak zapach: to mi ogromnie się on podoba :) Wiem, że wielu osobom może się wydawać taki typowo apteczny i paskudny, ale ja się od niego uzależniłam :)

Zawsze kremu pod oczy czy na twarzy używam siedząc już w łóżku, więc tak samo było z tym serum :) Jego konsystencja jest niestety wodnista. Niestety buteleczka raz czy dwa mi się przewróciła i miałam żółte plamy na pościeli... Ale spokojnie wszystko dopiera się w 100 % :) Serum też używałam na szyję i dekolt, więc na pidżamie miałam żółte plamy, ale też się sprały bez najmniejszego problemu.

A tak wygląda zestaw, który otrzymujemy:)

Podsumowując: serum zamówię na pewno jeszcze nie raz i będę stosować swój patent z robieniem krótkich przerw.

Cena samego serum jest tez bajkowa wręcz, bo kosztuje tylko 26 zł... Podczas gdy Flavo C marki Auriga, które możemy kupić w aptece kosztuje aż ponad 100 zł za 15 ml.

Uffff, ale się rozpisałam :) Znacie to serum albo jakieś inne z Biochemii Urody?:)

23 kwietnia 2015

Zamówienie z drogerii Wispol

Historia tego zamówienia jest taka, że moja mama rzuciła mi hasło bym poszukała jej kremów na dzień z filtrem i oto efekty, czyli więcej moich zakupów niż jej... ;) 

Aktualnie w drogerii Wispol trwa akcja "Kwiecień plecień, bo przeplata trochę zimy trochę lata" (szczegóły) ja zrobiłam zamówienie z 15 % rabatem.

Najpierw moje nabytki:
1) Bielenda Vanity: krem do depilacji Aloes skóra wrażliwa- nigdy nie wierzyłam w skuteczność takich specyfików, ale zobaczymy jak się sprawdzi
2) Corine de farme: rem rozświetlający Świetlista Cera- ma bardzo dobre opinie i dodatkowo to ulubiony krem mojej koleżanki, więc muszę go wypróbować
3) Ziaja mydło do rąk w żelu grapefruit z zieloną miętą- spodziewałam się ekstra zapachu, ale niestety tak go nie mogę określić...

4) Bielenda: kremowa emulsja do higieny intymnej żurawina i zielona herbata- akurat jest na nie przecena po 5,99, więc zrobiłam sobie zapas

5) Flos-lek masło do ciała truskawka i poziomka- od dwóch lat chciałam go kupić, aż w końcu stwierdziłam, że skoro zbliża się lato to ten wariant zapachowy będzie na nie idealny, więc mogę go skreślić ze swojej wish-listy

Zakupy dla mojej mamy:
1) Bielenda krem do twarzy na dzień kolagen i perły 
2) Vitea- krem na dzień i na noc przeciwzmarszczkowy- skład ma fenomenalny, a kosztował tylko 8 zł! Pełno olei i ekstraktów, zero parafiny i parabenów :)
3) Bielenda krem do twarzy na dzień Nano Cell Xtreme
4) Ziaja oliwkowy dezodorant bez soli glinu

Znacie któryś z moich kosmetyków?:)

W tym sklepie można kupić wiele kosmetyków polskich firm, których nie znajdziecie w sieciowych drogeriach, np. kosmetyki MYIO, Celia, OLVita czy Ava, link do sklepu: klik :)

20 kwietnia 2015

The Body Shop: masło jagodowe do skóry suchej

Akurat wczoraj zdenkowałam masło żurawinowe z The Body Shop, w którym byłam zakochana po uszy i niezmiernie mi szkoda, bo było moim absolutnym numerem 1 (pisałam o nim tutaj). A jak wypadło na jego tle masło jagodowe z limitowanej edycji?


Opakowanie: zdaję sobie sprawę, że dla wielu osób jest ono mało higieniczne, ale dla mnie jest to najwygodniejsza forma, bo mogę je zużyć do samego końca bez rozcinania opakowania. Widzę też ile zostało mi do końca i motywuje mnie to do szybszego denkowania w przypadku gdy trafi mi się takie mazidło, z którym nie do końca się polubiłam :)

Zapach jest specyficzny, ale ładny. Spodziewałam się czegoś słodkiego, a okazało się, że bardziej mi przypomina borówki amerykańskie świeżo zerwane z krzaczka z taką przełamaną kwaśną nutą :)

Konsystencja różni się od tego żurawinowego, ponieważ jest dużo bardziej zbita, ale w kontakcie z ciepłą dłonią ładnie się roztapia na skórze. Wchłania się prawie całkowicie, zostawia tylko lekką warstewkę, ale nie jest ona tłusta i nie przeszkadza w niczym.


Działanie: rewelacyjnie nawilża! :) Polecam go dla wszystkich leniuchów, które nie lubią się smarować codziennie, w jego przypadku wystarcza użycie go raz w tygodniu i skóra w tym czasie nadal jest bardzo jędrna i nawilżona. Dokładnie takie są zalety mazideł bez parafiny, która zawsze działała na mnie na tyle wysuszająco, że pominięcie chociażby przez jeden dzień balsamu z tym składnikiem powodowało ściągnięcie skóry... Nie zostawia na skórze smug, działa łagodząco na skórę po depilacji. Ja nie znajduję w nim żadnych wad oprócz regularnej ceny w wysokości 69 zł, ale jak na masło, które możemy używać raz w tygodniu cena w promocji np. 2 w cenie 1 wydaje się przekonywująca :)

na drugim miejscu znajdziemy masło kakaowe, na kolejnych masło shea, glicerynę, wosk pszrzeli, olej sezamowy, olej z orzechów brazylijskich i olej z czarnej borówki.

Bardzo lubię te masła i mam ochotę wypróbować ich jeszcze więcej :))

19 kwietnia 2015

Green Pharmacy: balsam do włosów suchych i zniszczonych olej arganowy i granat

Wczorajszy dzień całkowicie mnie zdemotywował do czegokolwiek- padał u mnie śnieg... Dlatego dziś postanowiłam postawić na zdjęcie z typowo letnim tłem, może to przyciągnie szybciej prawdziwą ciepłą wiosnę :) Balsamu do włosów z Green Pharmacy, o którym dzisiaj napiszę zużyłam już dwa opakowania i polubiłam go.

Producent: "Piękne, nawilżone, mocne, elastyczne i błyszczące włosy dzięki sile roślin. Od wieków olej arganowy, naturalne marokańskie złoto bogate w witaminę E regeneruje włosy zniszczone, przesuszone z rozdwajającymi się końcówkami. Balsam przywraca blask, wygładza, ułatwia czesanie i stylizację, nadaje włosom miękkość, elastyczność, chroni przed czynnikami zewnętrznymi i zapobiega puszczeniu. Wzmacnia i odżywia skórę głowy, łagodzi podrażnienia. Ekstrakt z granatu nawilża, regeneruje i odświeża kolor włosów."

Takie rozbudowane opisy są typowe dla marki Green Pharmacy, ale przynajmniej w tym przypadku nie ma obietnic wziętych z sufitu tak jak to było w przypadku np. olejów do kąpieli. 

Opakowanie to niestety twardy plastik i gdy zbliżamy się do końca trzeba butelkę odwrócić by balsam spłynął, bo nie da się go wycisnąć. Otwierany na klik z całkiem dużym otworem co dla mnie jest plusem.

Zapach jest dość intensywny, ale miły dla nosa, nie drażni mnie swoją mocą, utrzymuje się na włosach, ale jest lekko wyczuwalny. Nie przypomina mi niczego konkretnego.


Działanie: na wstępie zaznaczę, że balsam zawiera dwa silikony: dimethiconol (zmywalny łagodnymi detergentami) i cyclopentasiloxane (odparowujący z włosa), więc jeśli unikacie ich będziecie niepocieszone. Dzięki nim zaraz po zmyciu balsamu włosy są niesamowicie gładkie i śliskie. Po wyschnięciu efekt ten już się nie utrzymuje w takim stopniu, ale włosy są nawilżone i zdyscyplinowane- nie  puszą się. Jestem bardzo zadowolona z tego, że nie obciąża moich niskoporowatych włosów. Producent pisze o odżywieniu skóry głowy oraz złagodzeniu podrażnień- nie jestem w stanie się co do tego zapewnienia wypowiedzieć, ponieważ z uwagi na obecność silikonów nie nakładałam go na skalp.
Myślę, że jeszcze lepiej mógłby się sprawdzić na włosach do których ten balsam jest kierowany, tj. suchych i zniszczonych.

Skład:
przed zapachem znajduje się olej arganowy i ekstrakt z granatu oraz wspomniane wyżej silikony.

Cena regularna to ok. 7,50 zł, w promocji czasem udaje mi się go kupić za 5,50. Polecam go wypróbować z uwagi na niską cenę i fakt, że jest bardzo dobrze oceniany. U mnie może nie ma efektu wow na 6, ale 5 na 6 spokojnie mu mogę dać.

15 kwietnia 2015

Baikal Herbals: nawilżający tonik do cery suchej i delikatnej

Bardzo polubiłam nawilżający krem na dzień Baikal Herbals do skóry suchej i wrażliwej, o którym pisałam tutaj, co zmotywowało mnie do spróbowania innych kosmetyków tej marki. Na pierwszy ogień poszedł tonik nawilżający, który okazał się rewelacyjny! :)

Opakowanie o pojemności 170 ml z twardego plastiku, przeźroczyste, z bardzo wygodnym otwarciem typu klik dzięki czemu tonik się nie marnuje, ponieważ wylewa się niewielka ilość na płatek.

W tym toniku dominuje zapach róż i jestem z tego powodu wniebowzięta, akurat do znudzenia powtarzam się na blogu, że jest moim ulubionym :) Niemniej jest on przełamany nutami innych kwiatów. Utrzymuje się chwilę na skórze, a na płatku kosmetycznym kilka godzin.

Wydajność oceniam bardzo dobrze ponieważ używam go już kilka miesięcy, a zostało mi jeszcze 1/4 w butelce, a czas od otwarcia to 12 miesięcy.


Działanie. Tonik ten idealnie sprawdza się do porannego oczyszczenia i odświeżenia skóry, też bardzo chętnie sięgam po niego w te dni kiedy się nie maluję. Zastępuje mi często rano z powodzeniem krem, gdy skóra akurat jest w dobrej kondycji i nie woła o nawilżenie. Po jego użyciu gdy mam przesuszoną i ściągniętą skórę czuję wyraźną ulgę, dyskomfort mija, a skóra jest ukojona. Nie zostawia żadnej lepkiej warstwy, oczywiście nie podrażnia, nie szczypie w razie posiadania jakiejś ranki na twarzy.

Skład
zawiera ekstrakt z korkowca amurskiego, wrzośca bagiennego, organiczny ekstrakt z miodunki plamistej, olej z nasion lnu, organiczny ekstrakt z nagietka i organiczny ekstrakt z rumianku.

Nie znajduję minusów! :)

12 kwietnia 2015

Puder Catrice Colour Correcting

Z recenzją pudru Catrice Colour Correcting zwlekałam dość długo, bo pierwsze opakowanie skończyło mi się, gdy używałam podkładu Rimmela Match Perfection, który okazał się kiepski (więcej szczegółów- klik) i kolejne postanowiłam wypróbować go na dwóch innych podkładach by wyrobić sobie o nim pełną opinię.

Producent: "Ultra-delikatny, jedwabiście satynowy puder koryguje i wyrównuje niedoskonałości. Promienna, zdrowo wyglądająca cera z naturalnym matowym wyglądem. Kombinacja czterech różnych kolorów: różowy odświeża zmęczoną cerę, fioletowy ożywia ziemistą cerę, zielony neutralizuje zaczerwienienia, a beżowy ukrywa przebarwienia."

Opakowanie jest ładnie wizualnie i naprawdę solidne- nie oderwało mi się jeszcze wieczko, a czasem w pudrach tańszych marek mi się to zdarzało. Nie posiada niemniej jednak ani lusterka ani gąbki także wiem, że dla niektórych to mógłby być problem- ja w ciągu dnia nie robię nim poprawek, bo gdy użyję wcześniej dobrego podkładu nie jest to w ogóle konieczne.


Wydajność. Jak wspomniałam wstrzymałam się z recenzją przez podkład Rimmela, ponieważ on był na tyle kiepski, że dawałam znacznie więcej tego pudru, żeby "jakoś wyglądać" przez co pierwsze opakowanie skończyło mi się mniej więcej po 1,5 miesiąca. A propos jeszcze tego podkładu to myślę, że skończyłam go tylko dzięki temu pudrowi, bo to on ratował całą sprawę. Teraz jestem w trakcie drugiego opakowania i właśnie po tym samym czasie zostało mi go mniej więcej połowę. Niemniej jednak na pewno jest mniej wydajny niż puder Sensique Matt Finish, bo po dopiero po 3 miesiącach byłam w jego połowie (pisałam o nim tutaj).

Kolor. Puder ten jest transparentny i bardzo jasny (podkreślam to, bo mam puder innej marki właśnie określany jako "transparentny" i jest na mnie za ciemny!) co niezmiernie mnie cieszy, bo nie pojawia się problem z wyborem koloru. Kilka minut po nałożeniu skóra wygląda dość płasko- właśnie przez taki  efekt matu na skórze, ale później ładnie stapia się z podkładem i staje się on niewidoczny na twarzy.

Bardzo ładnie gruntuje nałożony wcześniej podkład, absolutnie nie ma tutaj mowy o masce- nawet jeśli przesadzi się z jego ilością. Ujednolica koloryt skóry, wydaje się bardziej promienna. Używałam go zimą mając problem z przesuszonymi policzkami i plusem jest dla mnie to, że używany codziennie nie przesuszał jej dodatkowo i nie powodował jej dodatkowego ściągnięcia. Dla mnie najważniejsze jest to żeby puder oprócz ładnego koloru i utrwalenia makijażu nie robił tzw. "efektu ciasta na twarzy"- akurat taki efekt fundował mi puder z Kobo, o którym na pewno też napiszę.


Skład:

Cena: 18,99 zł i dostępny jest w Naturze i Hebe. Myślę, ze jeśli komuś zależy na mocnym zmatowieniu skóry na pewno nie będzie zadowolony z tego pudru. Z kolei posiadaczki normalnej i suchej skory, które używają pudru by utrwalić makijaż powinny być z niego zadowolone:)

11 kwietnia 2015

Odżywka odbudowująca z olejem jojoba Yves Rocher

Witam:) Odżywkę odbudowującą kupiłam pod wpływem impulsu, bo akurat szukałam czegoś powyżej 6,90 złotych żeby otrzymać gratis z oferty, który wpadł mi w oko. Myślę, że każdy kto często odwiedza sklep Yves Rocher zna to z autopsji :)


Opakowanie wykonane z miękkiego i półprzeźroczystego plastiku, dzięki, któremu widać ile nam jej jeszcze zostało i będzie ją można wycisnąć do samego końca. Otwarcie typu klik, które mokrymi dłońmi otwiera się lekko i przyjemnie (nie to co w żelach tej marki;-). Pojemność jest mała jak na produkt tego typu, ponieważ jest to tylko 150 ml i byłam przekonana, że przełoży się to na kiepską wydajność. Aczkolwiek pozytywnie się rozczarowałam, ponieważ używałam jej już 6 razy i zostało mi jeszcze 1/4 opakowania co przy mojej długości włosów, tj. prawie do pasa stanowi rewelacyjny wynik.

Zapach dla mnie jest przyjemny i dość neutralny, nie przypomina niczego konkretnego, nie utrzymuje się na włosach po ich wyschnięciu.

Działanie: mój pierwszy kontakt z tą odżywką nie należał do najprzyjemniejszych, ponieważ dałam jej stanowczo za dużo i mocno obciążyła mi włosy. Potem zrobiłam sobie od niej chwilę przerwy, podchodziłam do niej jak pies do jeża, ale gdy użyłam jej drugi raz nakładając bardzo małą ilość spodobała mi się. Lekko wygładza włosy i je nawilża, czyli robi to czego oczekuję od takiej stricte nawilżającej odżywki.

Skład:
Na 5 miejscu w składzie zawiera olej jojoba, na kolejnym olej ze słodkich migdałów. 
Z kolei nie posiada silikonów, także polecam gdy ktoś stosuje pielęgnację bezsilikonową- byłam na tym etapie przez 2 lata także wiem jak trzeba się nagimnastykować by coś kupić właśnie bez nich.

Znacie odżywki Yves Rocher?:) Mam w zapasach jeszcze jedwabistą z mleczkiem z owsa i mam nadzieję, że sprawdzi się równie dobrze.

5 kwietnia 2015

Zakupy marzec 2015

W marcu uzupełniłam deficyt kosmetyków do włosów, akurat zostały przecenione w Rossmannie odżywki Nivea na co już długo wyczekiwałam. Nie wpadło mi nic nieplanowanego do koszyka także jestem zadowolona z siebie :)

1) Kallos Latte- akurat niedawno skończyła mi się ta maska, a ją uwielbiam i zawsze muszę ją mieć w szafce, 5,99
2) Odżywka Diamond Gloss Nivea- od dawna chciałam ją wypróbować i już się polubiłyśmy, 6,99
3) Odżywki Long Repair- zużyłam już kiedyś jedno opakowanie, ale nie wyrobiłam sobie o niej zdania do końca, także będę ją testować dalej, 6,99

4) Szampon brzozowy Barwa- mój ideał do oczyszczania włosów, nie szukałam już innego, 2,99
5) Płyn do higieny intymnej Facelle z aloesem- 3,99

6) Zmysłowy scrub solny do ciała Delawell- nie miałam jeszcze nic z tej marki, a w Hebe była na niego duża przecena- z 33 na 19 zł. 
7) Podkład True Match N1- po niewypale z Rimmel Match Perfection postanowiłam wrócić do czegoś sprawdzonego, akurat była przecena na Cocolicie, 27
8) Cień MUR Eden- miałam go długo na swojej wishliście, aż w końcu pojawił się na Cocolicie, 5
9) Tusz pogrubiająco-wydłużający Celia- miałam go już kiedyś kilka razy i postanowiłam do niego wrócić, 3,90
10) Lakiery Art de Lautrec New Chrome- 5,90

A jak Wasze marcowe zakupy?:)

4 kwietnia 2015

Nail Polish Confidential TAG

Cześć :) Ten padający śnieg w ciągu ostatnich kilku dni strasznie mnie rozleniwił, na dodatek przez tą skręconą kostkę muszę chodzić w płaskich butach, których u mnie jest jak na lekarstwo i po prostu ich nie lubię :) A dzisiaj coś luźnego, czyli TAG, który ostatnio bardzo mi się spodobał i zmotywowało mnie to do przeglądnięcia lakierowych zbiorów :)


1. Najstarszy i zarazem 3. Najdroższy

Do lakieru BarryM nr 293 mam ogromny sentyment, kupiłam go 6 lat temu kiedy w drogeriach nie było zbyt wielkiego wyboru, jeśli chodzi o kolory, a mi się zamarzył akurat szary! :) Ratunkiem było allegro, ale kosztował mnie ok. 25 zł i póki co to mój najdroższy lakier w kolekcji. Okazał się on bardzo trwały, wytrzymywał na paznokciach aż 5 dni.


2. Najnowsze

W lokalnej drogerii znalazłam przypadkiem lakiery Art de Lautrec z serii New Chrome i przepadłam całkowicie, bo dają bardzo fajny efekt:) Nr 03, 10, 09.

4.Najtańsze i 5. Tanie perełki

Moimi tanimi perełkami są maczki z Lemax- bardzo je polubiłam :) A najtańszymi lakierami są Golden Rose z serii Classic (206 i 189) i Vipera z serii Bambini (35 i 41).


6. Najgorszy zakup


Najgorszy zakup to lakier Eveline MiniMax numer 838, dlaczego? Pomalowałam nim paznokcie w listopadzie i odbarwił mi paznokcie na zielono. Nie udało się tego niczym zmyć, paznokcie musiały same odrosnąć, a trwało to ponad 2 miesiące.


7. Trzy ulubione

Miały być trzy ulubione, ale nie mogłam się zdecydować i są cztery :) Sally Hansen Xtreme Wear nr 140 Rockstar Pink i 170 Deep Purple, Lovely Gloss Like Gel nr 332, Hean City Fashion nr 177.


8. Najbardziej liczne

Jak widać mam straszną słabość do lakierów Sally Hansen, uwielbiam ich duży pędzelek dzięki czemu maluje się błyskawicznie oraz ogromny wybór kolorów:)

Życzę Wam także Wesołych Świat i odpoczynku! :))