28 lutego 2014

Podkład idealny dla bardzo jasnej karnacji, czyli L'oreal True Match N1 Ivory + swatche innych podkładów

Po zużyciu 3 buteleczek podkładu L'oreal True Match w odcieniu N1 czas najwyższy napisać kilka słów o nim. Zaczęłam go używać w czerwcu 2012, skłonił mnie do tego kupon z Super-pharmu i fakt, że wyczytałam, że jest naprawdę jasny jak na drogeryjny podkład i faktycznie okazał się spełniać moje oczekiwania. Wcześniej używałam Revlona ColorStay, który po zmianie składu potwornie mnie zapchał i spowodował jesień średniowiecza na mojej twarzy :(
Występuje w 3 tonacjach: N- neutralny, C- zimny i W- ciepły.




Zasadniczo po wielu próbach poszukiwania bardzo jasnego podkładu wybaczyłam mu to, że nie spełnia wszystkich moich oczekiwań, bo kolorystycznie jest dla mnie idealny- jest to beż, jest realnie neutralny.

+ bardzo łatwo się go rozprowadza na twarzy, nie robi plam, 
+ nie jest ani zbyt tępy, ani zbyt wodnisty 
+ jeszcze wrócę do koloru- jak na drogeryjny podkład jest bardzo jasny- nie jest napisane, że to jest Ivory tudzież porcelanowy, a jest bardzo ciemny i rozczarowanie gotowe. Nie ciemnieje na twarzy, od nałożenia jest taki sam, dzięki bogu nie utlenia się w stronę pomarańczy jak wiele innych podkładów
+ nie robi maski
+ pompka jest wygodna i dozuje odpowiednią ilość, nie ma sytuacji, w której potrzebuję odrobinę, a wypłynie mi zbyt dużo
- ale niestety kompletnie nie widać zużycia, buteleczka jest powleczona w jakiś sposób podkładem, więc jego koniec potrafi być zaskoczeniem 
- po podwadzeniu tej pompki gdy wężyk już nie sięga okazuje się, że podkładu wystarczy jeszcze na kolejne 9 dni! (wydobywam go czystym pędzlem do cieni, później aplikuję na twarz i rozcieram pędzlem do podkładu )
- niestety znika bardzo szybko z nosa, działo się to zarówno wtedy kiedy miałam jeszcze cerę mieszaną i mogło to być zrozumiałe, ale teraz mam suchą i nie powinno się to dziać, niemniej jednak po 5 godzinach podkładu na nosie już nie mam
+ nie wysusza mojej skóry, także z powodzeniem używałam go całą zimę
+ jest wydajny, starcza mi na 5 miesięcy codziennego używania 
- przy drugiej buteleczce zrobiłam sobie przerwę na 3 miesiące w jego używaniu i gdy tylko wróciłam do niej po tym czasie miałam na twarzy pomarańczę i usiałam go wyrzucić, niestety nie wiem co mi się z nim stało, więc jak się go otworzy to lepiej go używać codziennie i nie robić przerw
+ cena w promocji - 40 % w Rossmannie czy Hebe bądź dzięki kuponowi z Super-pharmu jest znośna, bo waha się w granicach 32-33 zł


Skład: 





Na pewno nie polecam go do skóry tłustej, ponieważ szybko spłynie z twarzy i będzie się świecić.

Zdjęcia robiłam jeszcze ponad rok temu, ale stwierdziłam, że komuś mogą się przydać :)


 Od lewej do prawej:

1) Revlon Colorstay 110 Ivory mieszana/tłusta stara wersja
2) Revlon Colorstay 150 Buff mieszana tłusta nowa wersja (o ile się orientuję była jeszcze kolejna zmiana tego podkładu, teraz chyba ma jakiś napis 24 h)
3) Revlon PhotoReady 02 Vanilla
4) L'Oreal True Match N1
5) Avon rozświetlająco-antystresowy Ivory

Rozświetlająco-antystresowy Ivory z Avonu zdecydowanie za ciemny niestety, ale nie mam czego żałować, bo schodził mi z twarzy bardzo szybko zostawiając nieestetyczne plamy, na dodatek wg mnie śmierdział...

Photo-ready z Revlona kolorystycznie był idealny, ale miał masę drobin i w ciągu 2 godzin go nie było na mojej twarzy...


Jak widać Avon antystresowy po wyschnięciu jest mocno różowy.


Udało mi się na szczęście uchwycić tę różnicę pomiędzy Revlonami- jak widać Ivory trochę różowieje z czasem, a Buff jest takim typowym ziemistym beżem, ja lubię beże, ale takie raczej cieplejsze ;) Jak widać to są kompletnie różne odcienie.

Ivory zużyłam 2 opakowania w starej wersji, ale wszyscy mi mówili, że wyglądam zbyt blado, wręcz jakbym była chora więc kupiłam Buff, niestety w nowej wersji i dość krótko go używałam, bo się mnie potwornie wysypał- nie było miejsca na twarzy gdzie nie miałabym pryszcza. I konieczna była zmiana podkładu. Aczkolwiek po używaniu Buff tę chwilę uznałam, że był za ciemny, a Ivory był w porządku, nie każdy chciał zaakceptować widocznie jakim jestem bledziochem:D

Miałyście któryś z nich?:)

26 lutego 2014

Love2Mix: organiczny szampon-krem proteiny pszenicy i żółtko jajka do włosów zniszczonych

Niedługo nowy miesiąc, kolejne denko, a ja jeszcze w poprzednim obiecałam recenzję tego szamponu :) Bardzo go lubię także zapraszam na recenzję.


Producent: "Szampon na bazie organicznych protein pszenicy i żółtka jaj, korzystnie wpływa na włosy i skórę głowy. Żółtka jaj mają wartość odżywczą, chronią włosy przed zniszczeniem, poprawiają ich wygląd, dając wewnętrzną siłę i blask. Organiczne proteiny pszenicy wzmacniają strukturę włosów. Delikatna tekstura zapewnia wyjątkowo łagodną pielęgnację włosów, czyniąc je zdrowymi i pięknymi."

Szata graficzna jak w przypadku wszystkich szamponów tej marki jest estetyczna i wyróżnia się. Opakowanie jest bardzo wygodne- otwarcie typu klik sprawdza się mając mokre dłonie, jest odpowiedniej wielkości. Jedynie nie widać nawet pod światło ile zostało kosmetyku. Pojemność dość nietypowa, bo ma 280 ml



Zapach jest dość nietypowy, ale delikatny i ładny. Raczej niczego mi nie przypomina. 

Jego konsystencja jest genialna, bo przypomina balsam, ma gęstą kremową konsystencję- wyróżnia się na tle pozostałych szamponów Love2Mix, bo nie jest żelowy.

Działanie: pieni się umiarkowanie, ale nie przekłada się to na niewydajność produktu. Nie plącze włosów, dobrze oczyszcza włosy. Gdy po jego użyciu nie zastosujemy balsamu czy odżywki można uznać, że nie wyróżnia się niczym, że jest dość przeciętny. Ale zauważyłam pewną ciekawą rzecz, mianowicie to, że gdy go użyję przed nałożeniem jakiejś odżywki, której działanie dobrze znam to podobija jej działanie, są bardziej miękkie i błyszczące i lepiej się układają, za co właśnie go pokochałam :) Jeśli chodzi o same właściwości regeneracyjne to niestety nie mogę się wypowiedzieć, bo moje włosy takie nie są zniszczone, pomimo, że ten szampon jest do takich przeznaczony, ale kierowałam się samym składem przy zakupie.


Skład

Nie jest zaskoczeniem, że jak w przypadku innych rosyjskich szamponów ma świetny skład :) Zawiera żółtko jajka, proteiny pszenicy i organiczny ekstrakt z owsa, olej z nasion lnu i propolis cedrowy.

A tu cała moja kolekcja: 


1) Szampon nawilżający do włosów suchych ekstrakt z jagód acai i proteiny perły, recenzja TUTAJ, jako jedynego nie kupię ponownie
2) Szampon sewilska mandarynka i organiczny bambus, do mycia ciała i włosów, recenzja TUTAJ
3) Szampon z efektem laminowania z ekstraktem z mango i awokado, recenzja TUTAJ
4) Szampon na porost włosów organiczna pomarańcza i papryczka chili, recenzja TUTAJ
5) I dzisiejszy bohater :)

Miałyście któryś z tych szamponów?:)

22 lutego 2014

A tymczasem w Naturze - 40 % na kosmetyki Bell + TAG Liebster Blog Award

Miałam nie robić osobnego posta na temat promocji - 40 na kosmetyki Bell, ale jak weszłam do Natury i zobaczyłam, że ta promocja REALNIE wyniosła - 40 %, a nie do 40, gdzie większość kosmetyków byłaby przeceniona o góra -10 % z czego do tej pory była znana Natura, to postanowiłam pochwalić tę drogerię :) 

Promocja trwa od 21 - 24.02.2014 r.

Na wiele się nie skusiłam, bo chciałam się zmieścić w 20 zł (prawie się udało), ale byłam w szoku, bo jak widać na poniższych zdjęciach żaden z tych kosmetyków nie był zmacany! :):) Jak na Naturę to jestem w szoku, bo tak zmacanych kosmetyków jak tam nie ma nigdzie. 



1) Konturówka do oczu Precision Stay on Eye Liner nr 05, czyli zielony i 02, fiolet, każda po 7,19

2) Róż 2skin Pocket nr 52 za 6,59 (a jak były w Biedronce to mnie nie zainteresowały, dopiero gdy obadałam tester :D)


Róż kupiłam ze względu na to, że znów zamarzył mi się w kolorze zgaszonego różu, bo niestety Ladycode by Bell nie spełnił do końca moich oczekiwań, a jak przetestuję ten to napiszę recenzję porównawczą :)


TAG Liebster Blog Award. 



Jak wiadomo ten Tag powstał z myślą o blogach, które mają mniej niż 200 obserwatorów, ale postanowiłam odpowiedzieć na niego, ponieważ zostałam nominowana przez Monikę, która napisała, że: "są to blogi które w jakiś sposób mnie zaciekawiły, nie wszystkie mają mało obserwatorów, jednak jestem ciekawa odpowiedzi na pytania:)"


1. Skąd pomysł na założenie bloga?

Chciałam trochę oderwać się myślami od studiów i zająć się czymś co spowoduje, że się odstresuję :) A także bardzo lubię kosmetyki, a z kolei recenzowanie ich na KWC nie odpowiadało mi, ponieważ samo KWC stało się dla mnie mało wiarygodne, toteż skoczyłam na głęboką wodę i założyłam bloga, nie mając nawet pojęcia o blogowaniu ;-))

2. Co zrobiłaś/zrobiłeś szalonego w swoim życiu? Opisz

To pytanie uświadomiło mi, że od 10 lat nie zrobiłam nic szalonego, czyli od czasów gimnazjum i może początku liceum:(

3. Jak wygląda Twój pokój?

Mieszkam sama, więc opiszę może tylko moją sypialnię :) Jest utrzymana w kolorystyce beżu i brązu, a ściany i dodatki mam brzoskwiniowe. Raczej jest standardowa i wygodna, mam zabudowaną szafę, toaletkę, szafkę nocną i fotel :)

4. Z czym masz miłe wspomnienia?

Głównie z podróżami:)

5. Co zabrałabyś/zabrałbyś ze sobą na bezludną wyspę?

Zawsze w TAGach pytano mnie o to, jaki kosmetyk zabrałabym na bezludną wyspę, ale pytanie ogólne sprawia, że sama nie wiem na co się zdecydować :) Gdybym mogła wzięłabym TŻ wtedy byśmy mogli rozmawiać o wszystkim i nigdy nie skończyłby się nam tematy do rozmów, a jeśli nie to bardzo gruby notes i masę długopisów żebym mogła wrócić do regularnego pisania esejów i wierszy co robiłam jeszcze kilka lat temu. Aczkolwiek wtedy miałam "luźniejsze" pióro i moje słownictwo było bardziej bogate.

6. Czy masz jakieś pasje? Poza tymi które opisujesz na blogu:)

Moją największą pasją są podróże, ale obecnie nie jest ich zbyt dużo, stanie się inaczej gdy znajdę stałą pracę:)

7. Czego się boisz?

Jest sporo takich rzeczy niestety, więc wolałabym nie wprowadzać depresyjnego nastroju na blogu:-)

8. Skąd jesteś?

Na razie nie chcę tego ujawniać, ale jest to miasto, które ma ok. 200 tys mieszkańców.

9. Czy osiągnęłaś/osiągnąłeś w swoim życiu jakiś sukces? Jak tak to jaki?

Bycie w pierwszej 10 studentów z najlepszą średnią na roku, na resztę sukcesów czekam ;) Kiedyś oczywiście był to dla mnie dobry wynik na maturze i dostanie się na studia, na które od zawsze chciałam.

10. Co chciałabyś/chciałbyś zmienić w sobie jeśli byłoby to możliwe?

Chciałabym być bardziej pewna siebie i mniej nerwowa:)

11. Napisz do mnie kilka słów od siebie ;)

 Dziękuję za nominację, ponieważ można odebrać ją jako dość osobistą, a taka jeszcze mi się nie zdarzyła stąd moja odpowiedź. A na blogu masz genialne zdjęcia ;)

20 lutego 2014

AA Nawilżający płyn micelarny do demakijażu oczu i twarzy Ultra Nawilżenie

Nawilżającemu płynowi micelarnemu AA z serii Technologii Wieku postanowiłam dać szansę pomimo, że krem z tej linii okazał się najgorszym jaki kiedykolwiek miałam, pisałam o nim tu.
Miałam zacząć używać go w sierpniu, ale wstrzymałam się do chłodniejszych miesięcy, ponieważ zauważyłam, że buzia po jego użyciu jest niezmiernie gładka i właśnie o dziwo nawilżona.





Opakowanie raczej standardowe- otwiera się bezproblemowo, nie łamię sobie przy tym paznokci, a z drugiej strony, gdy leży nie rozlewa się. Otwór średniej wielkości, który jest wygodny, ponieważ nie nalewa się zbyt dużo na płatek. 

Zapach na początku bardzo mnie drażnił, choć moja mama oszalała na jego punkcie. Jest dość mocny, powiedziałabym charakterystyczny dla alg :) Na twarzy już nie jest wyczuwalny.


Jego działanie mocno mnie zaskoczyło :) Gdy zaczynałam go używać na początku stycznia borykałam się z problemem przesuszonej skóry, na tyle problem był poważny, że kremowałam się 3-4 razy dziennie. Gdy zaczęłam go używać z czasem zauważyłam, że przyniósł mi sporą ulgę i mogę w 100% podpisać się pod tym, że nawilża. Czasem nawet rezygnuję z kremu na noc, choć wcześniej nie było to do pomyślenia.
Oczyszcza skórę bardzo dobrze, nie mam poczucia, że skóra jest "niedomyta" i nie mam ochoty sięgnąć po coś jeszcze by ją dokładniej oczyścić, a tak bywa u mnie w przypadku mleczek :) Skóra po jego użyciu jest miękka i mogę zdecydowanie napisać, że nawilżona. Jednak jego cudowne działanie nie przekłada się na demakijaż oczu, ponieważ tutaj nie radzi sobie z tuszem i gdy dostanie się do oka lubi zapiec, a oczy się załzawić, także zrezygnowałam z jego używania w tym celu.

Skład:

Wysoko w składzie gliceryna, później ekstrakt z alg, kwas hialuronowy małocząsteczkowy, alantoina, panthenol, PEG 12 Dimethicone również pośrednio działa nawilżająco, dopiero na przedostatnim miejscu zapach.

Dostępny jest w cenie regularniej za 15 zł, ja akurat kupiłam go w granicach 10 zł na promocji w Rossmannie, a w podobnej cenie na przecenach widuję go w Tesco.

Znacie ten płyn?:)

18 lutego 2014

Miraculum Pure Pleasure Płyn do demakijażu oczu

Dziś kilka słów o płynie do demakijażu oczu właściwie nieznanej marki Miraculum. Chciałam o nim napisać by zahaczyć inny temat, mianowicie kosmetyki kupowane na allegro. Ten kosmetyk kliknęłam na początku stycznia właściwie bez zastanowienia, bo zobaczyłam dość atrakcyjną cenę- a było to 6 zł. Po uprzednim przeszukaniu internetu wynikało z tego, że w regularnej cenie kosztuje ok. 25 zł. Nie dało mi to wtedy do myślenia, bo wiele razy trafiałam na różne okazje. Jednak po odpakowaniu paczki data przydatności to koniec lutego. Nie było o tym mowy w aukcji. Fakt faktem, że aktualnie go denkuję, ale co jeśli kupiłaby go osoba, która nie maluje się codziennie tak jak ja tylko np. 1-2 razy w tygodniu? Dostałaby kosmetyk z terminem niecałych 2 miesięcy do zużycia nie mając najmniejszych szans na to. 

Stąd moje pytanie do Was- czy miałyście taką sytuację, że dostałyście coś na granicy terminu przydatności bez wspomnienia o tym w aukcji? A sprzedawca nawet na stronie o mnie nie zastrzegł takiej możliwości.
Mi się to zdarza drugi raz, wcześniej w grudniu dostałam kupione na allegro już przeterminowane cienie Joko, na szczęście mają ładne opakowanie i duże lusterko, więc moja złość nie była tak duża, bo jednak na coś się przydały.



A przechodząc już do samego płynu to opakowanie jest chyba jedyną jego zaletą, bo ma bardzo wygodną pompkę, dzięki czemu nie przelejemy zbyt dużej ilości na płatek. Jeśli uda mi się jakoś nieinwazyjnie dostać do środka będę tam przelewać inne kosmetyki. Jednak sama nakrętka pozostawia bardzo wiele do życzenia, bo chcąc podnieść płyn za nakrętkę ona zostaje nam w ręce powodując oderwanie się od reszty.

Dobrze zmywa cienie, kredkę i eyeliner, a także tusz. Jednak jak płyn dostanie się choć w małej ilości do oka bardzo piecze i podrażnia.

Skład:


Owszem zawiera obiecany przez producenta ekstrakt z róży, prowitaminę B5 i alantoinę, ale przed nimi SLS, a na końcu składu 5 parabenów... Ogólnie mówiąc kiepski i nie dziwię się, że oczy po nim potrafią zapiec.


17 lutego 2014

Wyniki rozdania

Nie przedłużając przedstawiam wyniki rozdania maseł i lakierów piaskowych :)

Chciałabym podziękować też nowym czytelniczkom, które w ostatnim czasie zostawiały mi sporo komentarzy, dzięki temu i ja miałam możliwość poznać nowe ciekawe blogi:) A właśnie to w rozdaniach lubię najbardziej- możliwość poznania nowych osób :)

ZESTAW 1:


Pod tym numerem kryje się:



ZESTAW II:


Pod tym numerem kryje się:


Dziewczyny, które wygrały proszę o maile z Waszymi adresami :)

15 lutego 2014

Pudełko Pink Joy z drugiej edycji, wygrane rozdanie, nagroda oraz przesyłka z Fitomed

Witajcie :) Z racji tego, że miałam ciężki tydzień w pracy, a dziś cały dzień byłam pochłonięta sprzątaniem to post będzie luźniejszy, bo przesyłkowy :) Cały tydzień do mnie sukcesywnie napływały i co dotarło zaprezentuję poniżej :)

Pudełko Pink Joy:

O samej możliwości zamówienia takiego pudełka dowiedziałam się po zakończeniu I pierwszej edycji, co mnie zasmuciło, ponieważ rosyjskie kosmetyki kocham ponad wszystko :) Niemniej jednak skoro cieszyła się ono taką popularnością Pink Joy postanowił wypuścić II edycję i oto proszę dostałam swoje upragnione pudełko:) Wiedziałam jedynie, że będzie w nim na pewno odżywka piwna oraz peeling z pestkami moreli, reszta miała być niespodzianką. 

Będę polować na kolejne edycje, które z kolei mają być związane z jakimiś innymi państwami. Szczerze mówiąc nigdy nie kręciły mnie ani GlossyBoxy ani ShinyBoxy, ale ofertą Pink Joy czuję się skuszona :)


 1) Słynna już odżywka "Piwo i pszenica", czytałam, że niektórzy zamówili drugie pudełko tylko dla niej, czyli musi mieć w sobie to coś :)
2) Peeling do twarzy z pestek moreli i wyciągiem z rumianku
3) Krem-korektor do twarzy z wyciągiem z porzeczki i rokitnika - dla mnie ogromne zaskoczenie, jestem go bardzo ciekawa
4) Inteligentnie nawilżający krem do twarzy Go Cranberry- mam pełnowymiarowe opakowanie w zapasach, jednak zwlekam póki co z otwarciem go, bo trzeba go zużyć w ciągu 3 miesięcy
5) Oczyszczający pianko-żel do mycia twarzy z olejkiem z drzewa herbacianego i ekstraktem z nagietka

 
Pudełko kosztowało 49 zł, koszty wysyłki kurierem DPD były wliczone w tę cenę. Nie była wymagana żadna rejestracja na stronie. Na bieżąco dostawałam maile o przyjęciu płatności oraz o wysłaniu.



W rozdaniu u The Monique wygrałam żel pod prysznic, który udało jej się kupić w SH :) Był nowy, miał oczywiście sreberko zabezpieczające. Jest to edycja limitowana o zapachu mandarynki i frezji. Opakowanie mnie zauroczyło po prostu :)) Serduszko dostałam dodatkowo i bardzo dziękuję! :)) 



Kolejną przesyłką była nagroda od Michasi za bycie top komentatorką w ciągu całego roku na jej blogu:) 
Przyznam szczerze, że kosmetyki dotąd mi całkowicie nieznane (z wyjątkiem kremu brzozowego), także bardzo się cieszę :))


I kontynuacja współpracy z Fitomed, w ramach której otrzymałam płyn lawendowy do cery zmęczonej oraz masło kakaowe.


Coś Was zainteresowało?:)

13 lutego 2014

Delia Coral Prosilk nr 166

Witam, dziś parę słów o lakierze Delia Coral Prosilk o numerze 166, który szczerze mnie zaskoczył;) Nadal co prawda czekam na to by paznokcie mi odrosły, ale z malowania paznokci to nie zrezygnowałam i kilka dni temu znów pomalowałam nim paznokcie.

Nie miałam nigdy żadnego lakieru tej marki, kiedyś skusiłam się na niego podczas wizyty w osiedlowej drogerii. Te lakiery zawsze kojarzyły mi się z lakierami wątpliwej jakości, które jak pociągną 2 dni to będzie cud, a widać niesłusznie ;)

Ciężko jest mi określić jego kolor, ale właśnie kojarzył mi się z takim ciemnym różanym, idealnym jego odpowiednikiem będzie angielska nazwa Rosy Brown ;-)



Zaskoczył mnie pozytywnie między innymi dlatego, że wytrzymał na paznokciach 6 dni, dopiero po tym czasie pojawiły się odpryski, wcześniej zaś jedynie lekko starł się na końcówkach po 3 dniach.

Konsystencję ma dość gęstą, aczkolwiek nie wpłynęło to negatywnie na długość jego schnięcia, bo zanim nałożyłam drugą warstwę pierwsza była już sucha. Pędzelek ma mocno przeciętny, długi, ale mało rozłożysty.

 

Miałyście jakiś lakier tej marki?:)

11 lutego 2014

Green Pharmacy: Pianka do higieny intymnej Szałwia i Lawenda

Zauważyłam, że Green Pharmacy w ramach przynależności do Klubu Elfa Pharm  rozsyła obecnie te pianki, ja akurat ją kupiłam już jakiś czas temu i dobijam do dna, więc czas na recenzję. Do Klubu nie należę:)


To już moja druga pianka od Green Pharmacy, o wersji z Białą Akacją i Zieloną Herbatą, pisałam TU.

Producent: "Delikatna, lekka, nie zawiera mydła. Do codziennej higieny intymnej kobiet jak i mężczyzn. Myje i nawilża. Delikatnie pielęgnuje. Daje uczucie komfortu i świeżości. Idealna do wrażliwej skóry. Naturalny odczyn zgodny z pH okolic intymnych, chroni przed podrażnieniami i infekcjami. Szałwia, lawenda, alantoina i pantenol wspomagają pielęgnację."


150 ml opakowanie jest bardzo wygodne- dokładnie widać zużycie i ma niezacinającą się pompkę, etykietki nie odklejają się. 

Zapach jest zaskakujący- spodziewałam się delikatnego zapachu lawendy, a zostałam zaskoczona zapachem dosłownie banana w ziołach :) Inaczej tego bym nie określiła, wydaje mi się, że to w 100 % trafne określenie :) Na początku wydawał mi się zbyt intensywny, ale szybko do niego przywykłam i polubiłam go.


Jest wydajna, przy używaniu jej dwa razy dziennie starczyła mi na 2 miesiące. 

Nie zawiera SLES, posiada mniej intensywne środki myjące. Pianka, która się wytwarza jest delikatna, nie przesadzona, przez co nie ma najmniejszego problemu ze zmywaniem piany. Nie podrażnia, nie wysusza. 



 Skład: 

Przed zapachem zawiera alantoinę, pantenol, ekstrakt z szałwii, ekstrakt z kwiatów lawendy.

Nie mam jej nic do zarzucenia, kupię ją ponownie na pewno, choć ze względu na moje uwielbienie do zapachu zielonej herbaty częściej u mnie będzie gościć ta druga wersja, której 2 opakowania mam w zapasach :)
Cena: 6,90 w mojej lokalnej drogerii, ale jest bardzo słabo dostępna.

8 lutego 2014

Planeta Organica: krem do ciała rokitnikowy

Jak pamiętacie (bądź nie:) w poście o zakupach grudniowych pokazałam Wam ten krem. Jestem nim absolutnie zachwycona, dodatkowo spowodował on, że całkowicie zmieniłam zdanie o drogeryjnych mazidłach do ciała i nie będę już tak chętnie po nie sięgała, ale czemu to napiszę Wam później :) 


Producent: "Olej Arktycznego Rokitnika to najbogatsze źródło witaminy C, aktywnie regeneruje i odmładza skórę, skutecznie hamuje oznaki starzenia. Odmiana rokitnika syberyjskiego jest bowiem tak bogata w odżywcze i lecznicze składniki, jak żadna inna, chociażby ta, którą spotykamy na wybrzeżach Bałtyku. Na Syberii robią najlepszy na świecie olejek rokitnikowy. Wykonują go uczciwie, nie dodając barwników, ani wyciągów z innych roślin zastępczych.
Krem do ciała na bazie organicznego oleju z Rokitnika Arktycznego aktywnie regeneruje i odmładza skórę, skutecznie zapobiega starzeniu się skóry, przywraca jej sprężystość i aksamitność."


Opakowanie jest dokładnie takie jak lubię najbardziej- niskie o dużej średnicy. Dokładnie widzę jaką ma wydajność, też motywuje mnie to do zużywania i będzie można go zużyć w 100 %. Szata graficzna nie jest szczególnie atrakcyjna i z pewnością na półce sklepowej niczym by się nie wyróżniło. 

Kupiłam go ze względu na to, że miałam już wcześniej w zapasach odżywkę do włosów z tej serii rokitnikowej i zachwycił mnie jej landrynkowy zapach i tutaj spodziewałam się, że zapach również będzie taki sam. Niestety nie jest i kompletnie go nie przypomina :( Zapach jest lekko cytrusowy, ale wyczuwalna jest również słodka nuta. W ramach ciekawostki napiszę Wam, że szampon, który mam w zapasach pachnie jeszcze inaczej niż odżywka i ten krem do ciała:D I dlatego zaczęłam się zastanawiać jak pachnie krem do rąk- ale obstawiam, że jeszcze inaczej;) 
Jest wyczuwalny się dość długo na ciele, utrzymuje się też na mojej pościeli i pidżamie. 



 Konsystencja jest absolutnie fantastyczna. Wygląda jakby krem był napowietrzony, trochę jak jakaś pianka- sprawia wrażenie lekkości, jednak w dotyku jest baaardzo zbite, może leżeć na pokrywce i nie spadnie na nią :) Acz nabiera się go łatwo.

Dotychczasowo przy każdym balsamie/mleczku/maśle do ciała z drogerii zawsze czy to już następnego dnia rano, wieczorem czy po dwóch dniach czułam ściągnięcie skóry i konieczność posmarowania się, czasem gdy przeciągnęłam to, to kończyło się to tym, że skóra z suchości aż potrafiła mnie zacząć swędzieć. Tego masła z Planety Organicy używałam co dwa dni- tak rewelacyjnie nawilżył moją skórę, że nie było konieczności sięgać po niego codziennie. Po jego użyciu skóra była gładka i miękka. Zrobiłam raz eksperyment i nie używałam go przez 5 dni, okazało się wtedy, że nie towarzyszyło mi żadne ściągnięcie skóry, nie potrzebowałam nawilżenia, jedynie skóra nie była tak miękka. 
Daje to niestety bardzo do myślenia, dlaczego drogeryjnych specyfików trzeba używać praktycznie na okrągło? Zaczęłam się już nad tym zastanawiać oczywiście jak już zaczęłam używać balsamów 2 lata temu, wcześniej nie było mi to potrzebne, ale zaczęłam ich używać tylko dla przyjemności i zapachu, a z czasem stało się to koniecznością.
Rozsmarowuje się bardzo łatwo, tylko trzeba uważać z ilością, bo gdy nabierzemy jej za dużo to trzeba się namachać by go wetrzeć. Wchłania się bardzo szybko, nie ma jakiejkolwiek tłustej warstwy.

Skład: 

 Skład jak widać jest króciutki bardzo przyjazny dla skóry :)


Jeśli chodzi o wydajność to nie jest ona może najlepsza, bo gdybym używała go codziennie to wystarczyły mi pewno na lekko ponad miesiąc, a używając go dokładnie od początku stycznia co drugi dzień myślę, że skończy się końcem lutego/na początku marca.

6 lutego 2014

Masująca kula do kąpieli Body Club z naturalnymi kolczykami z Biedronki (Fizzing Bath Bomb)

Witam serdecznie :) Dziś chciałam napisać kilka słów o masującej kuli do kąpieli, którą można obecnie kupić w Biedronce, bo trwa jeszcze gazetka kosmetyczna. Być może moja recenzja skłoni Was do jej zakupu, a warto! :) 


Jakość zdjęć jest jaka jest niestety ze względu na to, że zaczęłam w tym tygodniu pracować i czasem uda mi się w pracy na szybko zrobić jakieś fotki albo wieczorem w domu :(

Kupiłam ją ze względu na cenę i jej wielkość, bo ma aż 140 gramów. 
Szerze mówiąc nie zapłaciłabym za malutką kulę, która wystarczy na jedną kąpiel np. 12 zł, a ta spora kula za 6 zł dodatkowo z koczykami wydała mi się atrakcyjną ceną. 



Zapach po odpakowaniu wydawał mi się bardzo mydlany, a w kontakcie z wodą miałam skojarzenie z jakimiś perfumami. Sam zapach jest intensywny, wyczuwalny się przez całą kąpiel, rano nadal w łazience było go czuć, a także w pracy tak do godziny 11 go czułam, utrzymał mi się jakieś 12 godzin na skórze!


Nie wiedziałam w sumie co myśleć kupując ją o tym określeniu "masująca", ale już wiem i to mnie całkowicie w tej kuli urzekło! :) Chciałam ją podzielić na dwa razy, ale nie udawało mi się to, więc wrzuciłam ją do wody i zaczęła mi tak fajnie wirować i wypuszczała takie jakby "bąbelki". Po wyjęciu z wody udało mi się mniej więcej połowę "uratować" i zachować na następną kąpiel. Mimo, że była zamoczona nie rozpuściła się:) 

Sama woda była dzięki niej dość oleista, tłustawa wręcz, ale nie zostawiła żadnej nieprzyjemnej warstewki. Miałam wręcz wrażenie, ze odrobinkę nawilżyła moją skórę, była wyraźnie bardziej miękka. 

Kolczyki były w dwóch osłonkach- w większej z wieczkiem i jeszcze w takiej folii. Generalnie uważam to za genialny pomysł, bo ukryto je skutecznie przez kradzieżą i nie kupimy sobie kuli bez kolczyków, bo nie jest to możliwe, żeby ktoś przez bez jej zniszczenia się do nich dobrał. Same kolczyki są dość skromne i małe, subtelne. Ogólnie jestem z nich zadowolona.




I oczywiście nie byłabym sobą jakbym jeszcze w tym tygodniu czegoś nie dokupiła :)


1) Maseczka Biovax Intensywnie regenerująca- nie miałam jej jeszcze, więc dowiem się czy warto kupować pełnowymiarowe opakowanie. Trzymam kciuki by się sprawdziła, bo skład bardzo mi się podoba. 1,99
2) Rozświetlacz Ladycode by Bell- musiałam go mieć po tym jak czytałam wiele pozytywnych opinii na blogach i faktycznie już mnie sobą zauroczył :) 11,99
4) Róż do policzków Ladycode by Bell- tonacja całkowicie by się mogło wydawać, że nie moja, bo wszystkie dotychczasowe  moje róże były w kolorze brzoskwini i koralu, ale okazało się, że ten kolor to strzał w 10! 5,99